Polityczny spór o prezydenckie prawo łaski po raz kolejny pokazuje nam tworzenie się "równoległych rzeczywistości", w których funkcjonują aktorzy życia publicznego. Trudno nie odnieść wrażenia, że żyją w odrębnych światach, które potrzebne są sobie nawzajem jedynie jako punkty odniesienia. Przedstawiciele obu kultur mają bowiem zasadnicze trudności w spotkaniu się i budowaniu wspólnej przestrzeni dialogu i współpracy. Dokąd prowadzi to rozdzielenie i jakie będzie miało konsekwencje dla naszej kultury politycznej i kultury prawnej?

Polityczny spór o prezydenckie prawo łaski po raz kolejny pokazuje nam tworzenie się "równoległych rzeczywistości", w których funkcjonują aktorzy życia publicznego. Trudno nie odnieść wrażenia, że żyją w odrębnych światach, które potrzebne są sobie nawzajem jedynie jako punkty odniesienia. Przedstawiciele obu kultur mają bowiem zasadnicze trudności w spotkaniu się i budowaniu wspólnej przestrzeni dialogu i współpracy. Dokąd prowadzi to rozdzielenie i jakie będzie miało konsekwencje dla naszej kultury politycznej i kultury prawnej?
Sędziowie Sądu Najwyższego /Jacek Turczyk /PAP

Kiedy Sąd Najwyższy ogłasza, że prawo łaski może być stosowane wyłącznie wobec prawomocnie skazanych - wcale nie zamyka dyskusji na temat tego, czy prezydent mógł ułaskawić byłego szefa CBA. Głos zabierają prezydenccy ministrowie i przekonują, że "trzynastu wybitnych polskich prawników z różnych epok" myśli o prawie łaski tak samo jak Andrzej Duda. A dowodem na to są wcześniejsze artykuły i książki, których autorzy wskazywali, że głowa państwa może zastosować prawo łaski już na etapie nieprawomocnego wyroku sądowego. Ministrowie pokazują listę tych publikacji i zapraszają do lektury literatury prawniczej. A o uchwale Sądu Najwyższego mówią, że to "dywagacje" i decyzja "sprzeczna z polskim porządkiem prawnym", a w związku z tym - według nich - "nieskuteczna".

Pytanie - czy głos płynący z Pałacu Prezydenckiego oznacza, że dla tego ośrodka władzy decyzja ogłoszona przez sędziów nie istnieje? I czy ci - albo inni - politycy czy urzędnicy państwowi mogą to z pełną mocą zadekretować? Czy też poruszają się jedynie w obszarze publicystycznego kontestowania sądowych decyzji, czyli komentują, żeby ostatecznie przypomnieć starą maksymę: dura lex sed lex i się jej podporządkować?  

Nie pierwszy raz politycy wydają post-sądowe werdykty i polemizują z wymiarem sprawiedliwości. Czasem robią to głośnymi komentarzami do konkretnych wyroków. Innym razem - po cichu - nie spieszą się z wykonywaniem orzeczeń - na przykład Trybunału Konstytucyjnego, co w minionych latach zdarzało się wcale nierzadko. W ostatnich miesiącach pojawiały się z kolei zarzuty, że Trybunał Konstytucyjny spotykał się nie na formalnych posiedzeniach, ale na towarzyskich spotkaniach przy kawie i ciastkach. Mieliśmy też - i wciąż zresztą mamy - spory o to, czy sędziowie TK wydawali przy tej okazji wyroki i czy należy je publikować. Padają jednocześnie zarzuty, że prezes Trybunału działa nielegalnie, bo - zdaniem prezentujących takie opinie - została wybrana wbrew procedurom. W zasadzie więc to nie prezes, ale "pseudo-prezes", wokół której działają "pseudo-sędziowie". Część polityków i prawników przekonuje wreszcie z całą mocą, że na dobrą sprawę nie mamy już w Polsce sądu konstytucyjnego, a TK stał się - jak mówią - "wydmuszką", więc nie należy poważnie podchodzić do jego decyzji.

Czy jest więc ktoś, kto może jednoznacznie to rozstrzygnąć? Czy jest instytucja, która na gruncie prawa powie nam, czy Trybunał Konstytucyjny działa zgodnie z prawem? Czy zostaje nam poruszanie się w obszarze publicystyki, akademickiej wymiany myśli i argumentów oraz nierozwiązywalnych sporów politycznych? Jedna strona sporu będzie przywoływała wygodne dla siebie opinie wybranej części prawników. Druga strona odpowie na to, przywołując korzystne dla siebie interpretacje przepisów, podpierając się zupełnie innymi autorytetami prawnymi.

Jak zważyć siłę ich argumentów? Jak doprowadzić do spotkania dwóch równoległych światów? I wreszcie - jak wybrnąć z politycznego pata, którego zakładnikiem stają się instytucje mające strzec porządku prawnego? A może to wcale nie one, tylko my wszyscy stajemy się zakładnikami tego sporu...