Książę Harry, trzeci w kolejności następca tronu w Wielkiej Brytanii, wywołał pierwszy w kolejności do gazetowej publikacji skandal. Gdyby Harry trzymał w garści innego "małego księcia", tego którego napisał Antoine de Saint-Exupéry, mógłby w jednym z rozdziałów przeczytać niegłupie zdanie: " Na pustyni jest się trochę samotnym. Równie samotnym jest się wśród ludzi." Wtedy być może nie zdecydowałby się na organizowanie z nieznajomymi imprezy w jednym z apartamentów Las Vegas.

Książę złamał konwenanse, ale nie on jeden. Amerykanie też się nie popisali. Być może książę uwierzył w starą prawdę z amerykańskich filmów: "What happens in Vegas, stays in Vegas" (Co dzieje się w Vegas, zostaje w Vegas). Niegościnni Jankesi nie dość, że ograli do naga, to jeszcze nomen omen zrobili zdjęcie członkowi Królewskiej Rodziny i posłali w świat.

Brytyjczyków bulwersuje fakt, że młody książę wyprawił huczną i drogą imprezę za pieniądze podatników. Robił to również nie mniej kontrowersyjny król Edward VIII, który uparł się poślubić rozwódkę Wallis Simpson z bogatą, mówiąc delikatnie, przeszłością. To wtedy premier Stanley Baldwin wypowiedział pamiętne zdanie: "Jeśli król chce sypiać z prostytutką, to jego sprawa, ale Imperium ma coś do powiedzenia, jeśli chce z niej zrobić królową".

Wydaje się, że Brytyjczycy nie zauważają w całej historii jednego. Książę przegrał w grę, w której ich naród jest potęgą! Kto ogląda czasem zawody snookera w telewizji, ten wie, że zwycięzcami zawodów bardzo rzadko są gracze spoza Wysp Brytyjskich. W historii Mistrzostw Świata w tej odmianie bilardu od 1927 r. zdarzyło się tak tylko cztery razy. Dwa razy wygrał Australijczyk, raz Irlandczyk i raz Kanadyjczyk.

Zatem, prócz nagany i redukcji żołdu, należy się jeszcze jedną kara. Harry powinien chodzić na przymusowe lekcje bilarda przez rok do Ronniego O'Sullivana lub Johna Higginsa, żeby już więcej nie kompromitować swoją grą Korony. Może wtedy, zamiast świecić gołymi czterema literami, zacznie świecić przykładem.