Zawód dziennikarza jest naprawdę trudny, zwłaszcza w czasach zawłaszczania przestrzeni publicznej przez politykę i różnej maści ideologie. Przyczyny tego stanu rzeczy są rozmaite, ale jedno można powiedzieć bez wątpienia. Mało (zbyt mało) jest okazji do tego, aby łączyć siły na co dzień podzielone, w walce o wspólny cel. Ale się da! 10 września odbyła się VII już edycja Charytatywnych Kulinarnych Zawodów Dziennikarzy. O palmę pierwszeństwa rywalizowało 6 trzyosobowych drużyn, które w warszawskiej restauracji Endorfina miały za zadanie przygotować danie główne oraz deser. Zebrane w tym roku środki zostaną przeznaczone na ratowanie wzroku Janka i Pawełka - kilkuletnich bliźniaków z dużym bagażem doświadczeń, wychowywanych przez samotnego tatę.

Tegoroczni zwycięscy zostali wyłonieni jakby parytetowo, choć decydowały tylko ich talenty i umiejętności (składy drużyn ustalane są w drodze losowania). Na najwyższym stopniu podium w kategorii Najlepsze Danie Główne stanęła drużyna: Kamila Biedrzycka, Dagmara Kaczmarek-Szałkow oraz Milena Rostkowska-Galant; w kategorii Najlepszy Deser: Wojciech Szeląg, Krzysztof Skórzyński i Michał Bebło. Smaki i wygląd oceniało szacowne jury w składzie: Hanna Bakuła, Sylwia Majcher, Sylwia Gliwa-Biernacka, Adrian Furgalski, Marek Smółka, Dariusz Kordek i Szef Kuchni Restauracji Endorfina - Adam Kowalczyk. Oczywiście zawsze można zapytać o to, czy aby reprezentowane były wszystkie anteny i tytuły, czy nikt nie został pominięty itd., ale tu kluczem były raczej hasło "znani i lubiani" niż "podziwiani tożsamościowi". Najważniejsze, że znów udało się komuś pomóc.

W Polsce nawet akcje charytatywne są już dzielone ideowo: WOŚP nasz, Caritas nie nasz albo na odwrót, Szlachetna Paczka zebrała więcej niż WOŚP - lub wcale nie, itd. Jeśli dobro, chęć wsparcia najsłabszych, dzieli, to mamy prawdziwy upadek obyczajów. Bo co innego może nas połączyć? Na pewno nie idea wspólnego wroga, bo to łączenie... przez podział.

Niestety był drobny zgrzyt post factum. Jedna z organizatorek 2 tygodnie wcześniej urodziła syna... Świeżo - nomen omen - upieczona matka pojawiła się na krótko, stanęła też na ściance (zapewne umowa ze sponsorami ją obligowała, od tego nie ma urlopów macierzyńskich). Niemal natychmiast oceniono ją w sieci jako "lansiarę", która ma wielkie parcie na szkło. Internet to miecz bardzo obosieczny. Można dzięki niemu szybko pomóc potrzebującym, chorym i samotnym, zorganizować akcję poszukiwania psa, znaleźć przyjaciół. Można też niestety łatwo kogoś osądzić, zlinczować, zniszczyć poczucie godności. Tu słowa fruwają jak pierze w bitwie na poduszki.

A gdyby dziennikarzy połączyła troska o inne dobro? A na przykład o dobre słowo. O jego znaczenie, ciężar, gęstość. O sposób opisywania świata. A zwłaszcza człowieka. Nie tylko chorego - także tego, który odnosi sukcesy i niczego nie potrzebuje poza szacunkiem.