Nie niedźwiedzie, wilki czy surowy klimat, a turyści najbardziej doskwierają bacom w Tatrach. Sześciu baców wypasa około 1600 owiec na halach leżących w granicach Tatrzańskiego Parku Narodowego. To tak zwany wypas kulturowy - prowadzony od blisko 30 lat według starych, tradycyjnych metod.

Dla odwiedzających Tatry to wielka atrakcja turystyczna. Tak wielka, że górale nie mogą odgonić się od odwiedzających ich bacówki turystów, a juhasi uciekają z pracy, by nie musieć odpowiadać na tysiące pytań i docinków.

Życie bacy nie jest lekkie. Nie dość, że spędza niemal pół roku na hali, w górach, w szałasie bez prądu i bieżącej wody, nie dość że musi czuwać niemal całą dobę, by owiec nie porwał mu wilk czy niedźwiedź, to jeszcze w sezonie napadają na niego tysiące turystów, którzy wciskają swój nos dosłownie wszędzie, nawet do psiej budy.

To, że nie wszyscy wiedzą, jak postępować z psami czy owcami, nie dziwi, ale niektóre pytania zadawane przez turystów przyprawiają o ból głowy najbardziej odpornych górali... i góralki.

Dziwne pytania już żadnego bacy nie dziwią, ale żeby rzucać się na krowę, a potem mieć pretensję o to, że turystę potrąciła, to już chyba przesada.

Turysta niesie pieniądz, ale też agresję i brak kultury. Marię Gąsienicę Chmiel z Tatrzańskiego Parku Narodowego dziwi ten kompletny brak wiedzy i taktu ze strony turystów.

A jeszcze trzeba użerać się z turystami, którzy ten ser kupują. Mimo to bacowie zapraszają wszystkich do siebie.

Byle turyści to uszanowali i potrafili się zachować choć trochę lepiej, niż te barany na hali ;-)