„Facet, który nie umie uczyć się od kobiet niezwykłych i niepokornych jest facetem przez bardzo małe F” – napisałem jakiś czas temu na tym blogu. Nie wycofuję się z tej deklaracji, a co więcej – staram się korzystać z każdej okazji, by realizować ją w praktyce. Czasem wymaga to podróży w nieznane, wyrwania się na chwilę z objęć tego, co codzienne i oswojone i rzucenia na głęboką – np. orientalną – wodę.

I w życiu prywatnym, i w pracy dziennikarskiej bardzo kibicuję ludziom, którzy - jak koty - chadzają własnymi drogami. Notorycznie łamią schematy, robią swoje po swojemu i idą do celu własnym tempem. Nie tracą czasu, nie narzekają, nie izolują się w poczuciu własnej wyższości, ale twardo stąpając po ziemi po prostu działają. Zgodnie z zasadą "Where there’s a will, there’s a way" - jak się naprawdę chce, to nie ma takiej opcji, żeby się nie udało. Od nich warto się uczyć, z nimi warto rozmawiać. Niezależnie od tego, czy zajmują się sportem, dziennikarstwem, fizyką jądrową czy np. modą. Warto korzystać z energii, którą generują i chętnie rozdają wszystkim, którzy tylko chcą brać.

Lech Wałęsa obiecywał nam drugą Japonię, ale na obietnicach się skończyło. Na szczęście krakowska projektantka Joanna Hawrot ma inne podejście do tej kwestii. Działając na pograniczu mody i sztuki z pomocą innych zdolnych artystów dokonuje konsekwentnej i metodycznej japonizacji Grodu Kraka. Jednym z elementów tej operacji był multimedialny pokaz mody w - a jakże - Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej "Manggha".

Przyznam się szczerze, zanim wytkną mi to życzliwi - nie jestem specjalistą ani od mody, ani od Japonii. Moja ciekawska i w gruncie rzeczy dość przekorna natura nie pozwoliła mi jednak przegapić tak zmyślnie skonstruowanego wydarzenia. Pokaz mody w muzeum, bez wybiegu, jaskrawej oprawy i całego blichtru, który kojarzymy z tą rzeczywistością? Z tancerkami w kimonach zamiast modelek? Z orkiestrą symfoniczną? Im więcej wiedziałem o tym wydarzeniu, tym bardziej zastanawiałem się, jakie efekty da ta niebanalna koncepcja oraz - co może nawet ważniejsze - czy i jak się w tym wszystkim odnajdę. Obawy były, ale ostatecznie ciekawość zwyciężyła... 

Jak było, zapytacie Państwo?

Efektownie, ale nie efekciarsko. Ambitnie, ale bez cienia snobizmu. Uroczyście, ale bez patosu. Eksperymentalnie, ale nie hermetycznie. Intensywnie, ale nie przytłaczająco. W jakimś sensie było też intymnie. Nie chodzi tu bynajmniej o kameralny charakter wydarzenia, bo goście zjawili się tłumnie. Bardziej o to, że gdy ktoś dzieli się swoją fascynacją to zawsze przybiera to do pewnego stopnia formę intymnego wyznania. Tak też było w tym wypadku.

Żyjemy w rzeczywistości wielkiego nadmiaru. Z każdej strony atakują nas komunikaty, dźwięki i obrazy, których fizycznie nie jesteśmy w stanie przetrawić, a co więcej - w wielu przypadkach nawet na to nie zasługują. Mimo to przyklejają się do nas jak natrętny refren piosenki powtarzanej w radiu siedem razy dziennie. Ja po pokazie mam w głowie mnóstwo gestów, dźwięków i obrazów. Pewnie nie wszystkie będę w stanie do końca zinterpretować czy wykorzystać, ale i tak jestem za nie bardzo wdzięczny. Kto wie, może za jakiś czas wykiełkuje z nich coś ciekawego?