Nangar Khel to z pewnością najbardziej znana w Polsce afgańska wioska. O wydarzeniach z 2007 roku, które miały miejsce w tamtej okolicy i ich późniejszych polskich konsekwencjach wszyscy coś – z naciskiem na „coś” – słyszeliśmy. Po co po latach wracać do tamtej sprawy?

Już tytuł książki Edyty Żemły - "Zdradzeni" - nie pozostawia wątpliwości. To dobre i uczciwe podejście - autorka nie próbuje udawać neutralności. I tak zresztą nie uwierzylibyśmy jej w to, że próbuje przedstawić tę historię w sposób pozbawiony jakiejkolwiek oceny czy tezy. Pewnie dałoby się tak napisać tę książkę, ale byłaby ona koszmarnie nudna - przypominałaby rozciągniętą do kilkuset stron agencyjną depeszę.

Jakie są mocne punkty książki Żemły? Po pierwsze, autorka wie, o czym pisze, a w dzisiejszych czasach nie jest to takie oczywiste. Co ważne, nie bazuje wyłącznie na relacjach siódemki żołnierzy, która była oskarżona o ludobójstwo. Nie staje się ich rzeczniczką, nie wybiela ich - wprost przyznaje, że był moment, w którym zdecydowali się na kłamstwo. W każdym rozdziale pokazuje gruntowną znajomość tematyki, o której pisze. To sprawia, że czytelnik może, i chce, jej zaufać.

Specjalistyczna wiedza, gruntowna znajomość jakiegoś tematu często bywa barierą w kontaktach z laikami, ludźmi niewtajemniczonymi, znającymi tylko ogólniki czy medialne skrawki informacji dotyczące danego tematu. Żemła nie dość, że wie, o czym pisze, to jeszcze potrafi przekazać tę wiedzę w sposób zrozumiały i interesujący. Nie popada w niepotrzebne dygresje, nie popisuje się przed czytelnikiem znajomością detali, które mogłyby sprawić, że straci on orientację... Jeśli coś nam wyjaśnia, od razu pokazuje, że znajomość danej kwestii pomoże nam zrozumieć szerszy kontekst opisywanej historii.

Co jeszcze sprawia, że "Zdradzonych" dobrze się czyta i trudno robić to niewielkimi fragmentami? Książka jest pomysłowo skonstruowana - widać to choćby na poziomie narracji. Jednocześnie autorka nie udaje, że jest drugą Swietłaną Aleksijewicz - i chwała jej za to. Gdy chce wprowadzić do swojej książki odrobinę reportażu literackiego, cytuje to, co o Afganistanie pisał Wojciech Jagielski. Nie wydziwia strukturalnie, co nie znaczy, że nie idzie pod prąd.

Gdy sięgamy po jej książkę, spodziewamy się, że najwięcej miejsca poświęci tragicznemu incydentowi i późniejszemu procesowi. To byłoby zgodne ze standardami, do których przyzwyczaiły nas media, pewnie dobrze by się cytowało i jeszcze lepiej sprzedało.

Co dostajemy w zamian? Szczegółową i wieloaspektową analizę błędów, zaniedbań i dziwnych decyzji na różnym poziomie, które poprzedziły feralny ostrzał. To ona zajmuje znaczącą część książki i jest jednym z czynników przesądzających o jej dużej wartości. Z rozdziału na rozdział czytelnik rozumie coraz więcej i z coraz większą uwagą śledzi kolejne wydarzenia. Widzi nawarstwiające się absurdy, nieodpowiedzialność, a momentami po prostu ordynarną głupotę. Łapie się za głowę i zastanawia się, jak ktoś mógł do tego wszystkiego dopuścić. Wie, że nie może się to skończyć dobrze, że katastrofa jest nieuchronna...


Są też w książce Żemły fragmenty po prostu wstrząsające, których nawet nie wypada komentować. Oto kilka z nich:

Na długo przed zatrzymaniami grupy szturmowe żandarmerii zaczęły się zgrywać. Pojazdy, sprzęt, łączność. Mieli "wjechać" do domów żołnierzy w pełnym rynsztunku. Ubrani w czarne kombinezony, czarne hełmy, kamizelki kuloodporne, na oczach bolle 800, najpopularniejsze wtedy gogle taktyczne oddziałów antyterrorystycznych. Do tego broń: pistolety maszynowe MP5 niemieckiej firmy Heckler und Koch, pistolety Glock-17. Zabrali też kuloodporne tarcze balistyczne, jakby spodziewali się zmasowanego ostrzału, hydraulikę do cichego wyważania drzwi, a nawet młoty pneumatyczne. (s. 312-313).

Żandarmi zaczęli przeszukiwać mieszkanie. Wtedy obudził się synek Borysa. Jeden z żandarmów wycelował w niego MP5. Żandarm stał tak chwilę z odbezpieczoną bronią wycelowaną w dziecko. (s. 17).

Nigdy w historii Polski po żadnego, nawet najgroźniejszego bandytę nie wysłano tak wielkich sił jak po sierżanta Tomasza Borysiewicza. Pojechało po niego 67 żandarmów w 17 samochodach. Czterech snajperów z Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej z Mińska Mazowieckiego posadzono na dachach budynków sąsiadujących z domem Borysa. (s. 19).

"Zdradzeni" robią ogromne wrażenie. Trudno ich potraktować - zwłaszcza patrząc na ostatnie wydarzenia w polskim wojsku - wyłącznie jako pozycję z działu "historia najnowsza". Losy siódemki żołnierzy to przykład tego, jak przy odrobinie złej woli można z każdego zrobić bandytę. Dziś, w czasach zalewu fake newsów i informacyjnego szumu w mediach społecznościowych byłoby to pewnie jeszcze łatwiejsze...