„Jules walczył do samego końca, jak zawsze, ale dzisiaj jego walka dobiegła końca”. Po 9 miesiącach śpiączki Jules Bianchi zmarł w szpitalu w rodzinnej Nicei. Francuz miał 25 lat i jest pierwszą od 21 lat ofiarą śmiertelną wyścigów Formuły 1. Poprzednią był Ayrton Senna.

REKLAMA

1 maja 1994 roku - bolid kierowany przez Sennę przy ogromnej prędkości uderzył w barierę ochronną. Brazylijczyk zmarł po przewiezieniu do szpitala. Po tym wypadku międzynarodowa federacja wreszcie na poważnie zajęła się kwestią bezpieczeństwa. Wprowadzone zmiany sprawiły, że przez dwie dekady kibice zdążyli zapomnieć, jak niebezpiecznym sportem jest Formuła 1.

Przyzwyczailiśmy się bowiem, że kolizje na torze w najgorszym razie kończyły się krótką rehabilitacją kierowcy. Czasami dyskusje o bezpieczeństwie powracały, jak na przykład po wypadku Felippe Massy, ale szybko o nich zapominaliśmy i znów rozmawialiśmy o zbyt cichych bolidach, nowych systemach odzyskiwania energii czy egzotycznych torach, które chcą dołączyć do cyklu.

Wypadek Julesa powinien nam przypomnieć, że wciąż mimo kolejnych ulepszeń i trwalszych materiałów, Formuła 1 to sport o dużym ryzyku. To zresztą nieodłączny element rywalizacji przy ogromnych prędkościach, ale my kibice musimy o tym pamiętać.