Barcelona nie obroni Pucharu Europy. Oni mają obsesję, my tylko marzenie - mówił przed meczem na Camp Nou Jose Mourinho. Trener arogant, trener magik. Oszukał najlepszą drużynę Europy, zgasił wielkiego Leo Messiego. Ale po ostatnim gwizdku mina Portugalczyka mówiła wszystko. On też ma obsesję.

Za Barceloną przemawiało wszystko - najlepsi gracze, widowiskowość, mądry trener, fanatyczni kibice, legenda Camp Nou. Inter przywiózł do Katalonii trenera. A także piłkarzy. Mourinho robi różnicę. Jest bufonem, ale zna się na rzeczy jak mało kto. Podsyca konflikty, przyjmuje ciosy i zdejmuje z piłkarzy presję. Pilnuje, by jego obsesja nie przeszła na piłkarzy. Tak było w Porto, w Chelsea, tak jest w Mediolanie.

W historii Ligi Mistrzów jeszcze nikt nie wygrał tych rozgrywek dwa razy z rzędu. Nic dziwnego, że każdy chce być tym pierwszym i przejść do historii. Kiedy w poprzednim sezonie Barcelona zgarnęła wszystkie trofea na świecie, wielu wieszczyło jej kilkuletnie panowanie na stadionach Europy. A tu klops. Znów się nie udało. Dlaczego?

We współczesnym futbolu nie ma miejsca na hegemonię Realu Madryt z lat 50. czy Ajaxu Amsterdam lub Bayernu Monachium z lat 70. Dziś intensywność rozgrywek musi powodować zmęczenie, wypalenie. Nie można mieć tej samej motywacji, kiedy zdobyło się sześć trofeów. Barcelona mogła sukces powtórzyć. Tylko i aż. Nie można powiedzieć, że podopieczni Josepa Guardioli tego nie chcieli. Chcieli, może nawet za bardzo. Może rzeczywiście mieli obsesję. W wielu sytuacjach zamiast strzelać próbowali wbiec z piłką do włoskiej bramki. Jakby chcieli pokazać, że dla Barcy nie jest ważne samo zdobycie bramki, ale jednoczesne upokorzenie rywala. Tymczasem to rywal upokorzył Barcelonę.

Nie wiem czy to dobrze dla futbolu. Finał Bayern - Inter nie jest finałem moich marzeń. Wolałbym starcie Barcelony z Manchesterem. Ale to już przecież było. Czas na nowe emocje, nowe wyzwania, nowych bohaterów.