Co jakiś czas futbol udowadnia, że jest najwspanialszym, a jednocześnie najokrutniejszym ze sportów. Boleśnie przekonali się o tym piłkarze Bayernu Monachium, którzy w 1999 roku w ciągu trzech minut przegrali finał Ligi Mistrzów z Manchesterem United. Malaga straciła półfinał Champions League na rzecz Borussii Dortmund w zaledwie… półtorej minuty.

Borussia wygra wysoko, Lewandowski sobie postrzela - takie tytuły widziałem w internecie przed rozpoczęciem rewanżowego meczu z Malagą. Ja tymczasem obawiałem się tego spotkania i ciągle miałem za złe piłkarzom Juergena Kloppa, że nie potrafili załatwić sprawy w pierwszym meczu w Hiszpanii. Meczu, w którym mieli ogromną przewagę i fatalnie zawodzili pod bramką. Obawiałem się, że skazana na pożarcie Malaga, może stawić dużo większy opór. Wszak nikt niczego od niej nie oczekiwał - poza tym, że poprosi o jak najniższy wymiar kary.

Trener Manuel Pellegrini, który wcześniej poleciał do Chile na pogrzeb ojca, zdążył na mecz w ostatniej chwili. Jestem przekonany, że takie wydarzenia jednoczą zespół, a piłkarzom dodają motywacji. Widać to było na murawie - w pierwszej połowie Malaga przypominała wyrachowanego gracza. Bez emocji przyjmowała ataki i próbowała kontrataków. Jeden z nich przyniósł bramkę Joaquina. Na szczęście dla Borussii kilka minut przed przerwą Reus finezyjnie podał do Lewandowskiego. Są gracze stworzeni strzelania goli - Lewandowski jest jednym z nich - mówił brytyjski komentator.

Druga połowa przypominała stary piłkarski scenariusz - jedna drużyna przeważa, atakuje, ale bohaterski bramkarz wychodzi zwycięsko nawet z największych opresji. Nadchodzi moment zagapienia, który druga drużyna bezlitośnie wykorzystuje. A że w tym wypadku była to 82. minuta, mało kto wierzył, że gracze w żółto-czarnych strojach są w stanie odmienić losy spotkania. Co poniektórzy zaczęli wychodzić ze stadionu. Klopp rozglądał się trochę bezradnie, Weidenfeller pohukiwał na kolegów, by nie tracili wiary. Ciekawe czy ktoś wspomniał 1999 rok?

Dziś futbol pokazał swoje dwie twarze - mówił po meczu Klopp. My mówimy o cudzie i o niewiarygodnym wieczorze dla piłkarzy Borussii. Mówimy tak, bo większość serc polskich kibiców biła właśnie dla BVB. Gdyby Lewandowski, Piszczek i Błaszczykowski grali w Maladze, trąbilibyśmy o skandalu wszech czasów. Wszak w decydującym momencie kilku graczy Borussii było na spalonym. Żadnym tam minimalnym - wyraźnie stali za linią obrońców. Ślepy by zauważył, sędziowie nie widzieli. W pierwszej chwili Malaga była w takim szoku, że jej protesty były symboliczne. Dopiero później, po powtórkach, nabrały mocy.

Hiszpanie mają rację, zostali oszukani. Tyle że Borussię oszukano wcześniej - przy drugiej bramce Eliseu też był na spalonym. Dwa ewidentne błędy w meczu o taką stawkę? A przecież kilka dni temu sędzia Stark nie popisał się w meczu PSG - Barcelona. A jeszcze wcześniej zbyt pochopna czerwona kartka dla Naniego zmieniła losy meczu Manchesteru United z Realem Madryt. Wymieniać można długo. Niedawno futbolowe władze ogłosiły z wielkim hukiem, że technologia wkracza na boisko. System goal line ma oceniać, czy piłka minęła linię bramkową, czy nie. Według mnie, jest to rozwiązanie zupełnie bezsensowne, bo sytuacje związane z tym, czy piłka całym obwodem przekroczyła linię bramkową, czy nie, to zaledwie promil spornych kwestii na boisku. Dużo więcej błędów dotyczy właśnie spalonych czy też wymuszanych fauli. Działania władz są więc pozorne, a co gorsza - bardzo kosztowne. Zmienią niewiele. Ciągle będziemy mówili o magicznym wieczorze albo o skandalu wszechczasów. W zależności od tego, komu kibicujemy.