To sensacja. Owszem. Mieszkańcy Słupska wybrali i nie dostrzegam żadnych powodów, by nie szanować ich wyboru. Komentarze o tym, że w herbie miasta pojawi się wkrótce tęcza mnie nie dziwią. Zdziwiłbym się raczej, gdyby nikt nie poszedł w taką stronę.

REKLAMA

Dziwi mnie jednak, że mało kto podkreśla fakt wybrania turysty. Tak turysty... Roberta Biedronia ze Słupskiem do tej pory wiązało niewiele. Rzekłbym nawet, że nic po za tym, że dostał się do Sejmu z okręgu gdyńsko-słupskiego. Na fali nagłej popularności partii Janusza Palikota, rzecz jasna. Partii, która dziś niemal nie ma poparcia. Tym bardziej zaskakujący jest więc indywidualny sukces pana Biedronia. Indywidualny. Do Rady Miasta wprowadził tylko dwie osoby. Jak opozycja się uprze to Robert Biedroń przez 4 lata zrobi niewiele.

Wróćmy jednak do politycznej turystyki. O ile na przykład na to, że przegrany w stolicy Jacek Sasin nie mieszka w Warszawie - a pod nią - można jeszcze przymknąć oko, o tyle trudno nie dostrzegać pewnych faktów związanych z Robertem Biedroniem. Zgodnie z powszechnie dostępnymi informacjami nowy włodarz Słupska pochodzi z Podkarpacia, studiował na Warmii i Mazurach, mieszka w stolicy. Z "Ziemią Słupską" związał go dopiero wspomniany sejmowy mandat. W przedwyborczej debacie w lokalnej rozgłośni Polskiego Radia kontrkandydat udowodnił mu, że nie zna nawet topografii miasta. Nie pytał o jakieś mało znaczące szczegóły. Pytał o przebieg kluczowej dla miasta inwestycji komunikacyjnej. Chciał tylko ogólnej odpowiedzi. Bez detali. Nie dostał jej. Padło wymijające zdanie o tym, że - cytując z pamięci - kapitan musi wiedzieć dokąd płynie jego statek, ale nie musi znać się na rozkładzie pomieszczeń i urządzeniach w maszynowni. Tu bym się fundamentalnie nie zgodził. Kapitanowie o swoich jednostkach wiedzą wszystko.

Trudno jednak sądzić, by mieszkańcy Słupska nie mieli świadomości, że wybierają człowieka z zewnątrz. Przeciwnicy Biedronia podkreślali to wielokrotnie. Najwyraźniej wyborcy chcieli dać jasny sygnał dotychczasowym elitom, takim politycznym tubylcom, że mają ich dość. Ich i ich trwających od lat wojenek. Musieli mieć dość tak bardzo, że postawili na "politycznego celebrytę", a nie na przykład na oddolny, obywatelski ruch. I tu moim zdaniem Robert Biedroń otworzył pewną furtkę, bo udowodnił niedowiarkom, że wszystko jest możliwe. Jestem przekonany, że za kolejne 4 lata podobnych "przypadków" może być więcej. Lokalnych układów do skruszenia w Polsce zapewne dostatek. Okazuje się przy odpowiedniej popularności i w miarę "ludzkiej kampanii" opartej na prostych emocjach, do tego bez szerszego poruszania merytorycznych kwestii można wygrać prezydenckie wybory. I pokonać kogoś kto w regionie czy mieście jest rozpoznawalny od wielu lat. Nawet gdy taki przeciwnik od dawna idzie w kontrze do dotychczasowej władzy. Zastanawiam się tylko, w jakim stopniu są to szczere zagrywki. Mnie nie przekonują.

Mieszkańcom Słupska życzę, by nowy prezydent udowodnił, że mylę się, mówiąc, że takowa "polityczna turystyka" ma znaczenie. Rezygnacja z limuzyny i przesiadka na rower zapewne im nie wystarczy.