REKLAMA

Szanowny Panie Prezydencie! Drogi Robercie!

Piszę do Ciebie, po przeczytaniu - z pewnym opóźnieniem - Twojego wywiadu dla pewnego tygodnika. Jest tam taki fragment, w którym dziennikarz pyta: "Może gdyby lewica i Aleksander Kwaśniewski nie zablokowali reprywatyzacji, byłoby inaczej?". A oto Twoja odpowiedź: "Jako człowiek lewicy przyznaję, że to był błąd tej formacji. Dzisiaj apeluję do Koleżanek i Kolegów z lewicy o mniej populizmu i politykowania, a więcej merytorycznych, konkretnych propozycji".

Niepotrzebnie walisz się w piersi. Oczywiście, wypowiadasz się nie znając tamtej ustawy, ani powodów prezydenckiego weta, ani stanowiska SLD w tej sprawie. Powielasz pogląd Leszka Balcerowicza i jego ideowych akolitów. No to więc przypomnijmy, dlaczego Aleksander Kwaśniewski to zrobił.

Po pierwsze - ustawa przewidywała zwrot znacjonalizowanych majątków w naturze lub też zwrot (w żywej gotówce), 50 proc. ich wartości. W ogóle nie rozstrzygała kwestii nakładów państwa poniesionych na odbudowę tego majątku i jego wieloletnie utrzymywanie. To oznaczało, że z budżetu państwa trzeba było ponieść koszty tej reprywatyzacji. Oceniano je wówczas na ok. 10 proc. Produktu Krajowego Brutto w kraju, w którym w wielu środowiskach (np. w Twoim Słupsku) bieda aż piszczała. Nic tedy dziwnego, że przeciw tej ustawie ramię w ramię wystąpili Profesorowie z różnych stron sceny politycznej. Obok Tadeusza Kowalika b. doradcy "Solidarności", Witold Kieżun - powstaniec warszawski, obecny autorytet PiS-u, czy Paweł Bożyk lider związanego z lewicą Ruchu Odrodzenia Gospodarczego.

Po drugie - ustawa wykluczała z reprywatyzacji tych wszystkich, którzy po wojnie przestali być - z różnych powodów - obywatelami naszego kraju. To wprowadziłoby nas w konflikt z tysiącami emigrantów, tymi, którzy znaleźli się poza Polską nie zawsze z własnego wyboru. Kraj, który zabiegał o to, aby stać się częścią Zachodu, sfinalizował swoje przystąpienie do NATO, aplikował o wejście do UE, nie mógł sobie na to pozwolić.

Wreszcie po trzecie - ustawa an bloc uchylała wszystkie akty nacjonalizacyjne dokonane po II wojnie światowej. Cóż to mogłoby oznaczać. Unieważnienie nacjonalizacji fabryk - na pewno. Ale czy reforma rolna i parcelacja majątków ziemskich była swoistą odmianą nacjonalizacji czy też nie? Podlegałaby pod przepisy tejże ustawy czy nie? Oto pytania, które warto zadać zanim potępi się w czambuł lewicę za tamto stanowisko.

Ale jest jeszcze jeden, znacznie poważniejszy problem przy tej okazji. Czy warto zawracać historię? Dlaczegóż to Sejm II Rzeczypospolitej nie cofnął decyzji nacjonalizacyjnych podejmowanych przez zaborców? Nie oddał kościołowi majątków zabranych przez cara po Powstaniu Styczniowym (dopiero III Rzeczpospolita zaczęła oddawać). Dlaczego ani Napoleon, ani Ludwik XVI nie uchylili postanowień Rewolucji Francuskiej i nie odbudowali magnackich latyfundiów. Warto się nad tym zastanowić. Ot, weźmy taki prosty przykład. Chyba wszyscy pamiętamy obrazki z ruin Warszawy po wojnie. Warszawę odbudowano ściągając cegłę z całej Polski, rękoma junaków "Służby Polsce", nie zawsze pracujących ochotniczo, zabierając innym regionom pieniądze na podstawowe potrzeby. Też wtedy chodziło o honor i godność narodową. Ok, dziś zwracamy przedwojennym właścicielom (a właściwie kupcom ich roszczeń) odbudowane od fundamentów kamienice i pałace. A kto zwróci Wrocławiowi miliony ton cegły wywiezionej do Warszawy w latach 1946-1949, z których to cegieł odbudowano warszawskie Stare Miasto? Należy się za to jakaś rekompensata, czy nie? A pracującym ZA DARMO (dostawali wyżywienie i spanie w namiotach) junakom Służby Polsce należy się zaległe wynagrodzenie, czy nie? Oczywiście z odsetkami.

Wiem, że nasi przeciwnicy potraktują tego typu pytania jako demagogię, bo magnaterii pałace się należą, folwarcznym nic. Ale tak zwykle kończy się wyrównywanie rachunków historycznych. Tworzy to więcej problemów niż uda się rozwiązać. Dlatego nie poprawiajmy historii. To dopiero jest prawdziwy populizm!