Niezręcznie mi o tym pisać. Kiedyś byłem ich "nadzorcą". Żyją nadal tacy, którzy uważają, że dobrym, a pewnie i nie brakuje sądzących wręcz przeciwnie. Takie jest życie, jestem z tym pogodzony. Ale nadal mam sympatię i szacunek do tego zawodu. Nie ma bowiem państwa bez policji, a policjant jest codziennym świadectwem siły i kompetencji państwa, jego wydolności i sposobu traktowania obywateli.

REKLAMA

Ostatnio mamy nagromadzenie przypadków, które świadczą, że nie jest z tym najlepiej. W Bydgoszczy młody człowiek zatrzymywany przez policję wyciągnął policjantowi broń z kabury i go postrzelił, przy dość tchórzliwym - jak donoszą świadkowie - zachowaniu partnerki policjanta z patrolu. Inaczej było w Rudzie Śląskiej, gdzie agresywnego pacjenta demolującego sale szpitalne, interweniujący policjanci postrzelili śmiertelnie. W Gorzowie policjanci strzelali (w plecy) do chorego psychicznie, który młotkiem demolował samochody. Rok temu przebojem internetu była interwencja policjantów z Bytowa, którzy usiłowali założyć kajdanki kierowcy, który jechał za szybko. Wszyscy widzieli, jak zatrzymywany opędza się przed dwójką młodych funkcjonariuszy, nie chcąc poddać się opresyjnemu traktowaniu.

Wszystkie te przypadki (i - podejrzewam - kilkanaście innych, które nie przedostały się do publicznej wiadomości) świadczą o amatorszczyźnie policjantów. Ale najgorzej świadczą o ich przełożonych, którzy uważają, że nic się nie stało, że na tle tysięcy poprawnych interwencji, to przypadki bez znaczenia. Uważam inaczej. Uważam, że to świadectwo złego systemu szkolenia i złej codziennej pracy z policjantem. Że w tej ostatniej jest za dużo rutyny, za dużo lekceważenia funkcjonariusza. Że ten nisko opłacany, nieszkolony, rozliczany wyłącznie z ubóstwianej przez niektórych zwierzchników statystyki człowiek, zaczyna tracić poczucie sensu i społecznej misji swojej roboty.

Świadczy o tym zupełnie inna statystyka. Co roku z własnej ręki i służbowej broni samobójstwo popełnia kilkunastu policjantów. Na ogół młodzi ludzie - trzydziestokilkuletni, mający za sobą kilka lat służby, z niezłymi wynikami. Nie wytrzymują presji przełożonych (z badań wynika, że skarży się na to co trzeci policjant), poniżeni przez wynagrodzenie, powaleni biurokracją i statystyką, jako jedynym kryterium ich pracy (skarży się na to co drugi). Widzący mizerię własnej służby (nadal trzeba przynosić własny papier do drukarek, jeśli są sprawne) i porównujący ją z beemkami, którymi jeździ ich przełożony. Nierozumiejący pokrętnych zasad polityki awansowej. Oto komendant wojewódzki idzie z Lublina na Śląsk (drugi pod względem ważności garnizon w kraju), potem do Warszawy, a potem wraca do Lublina. Jak go tam w Lublinie mają szanować? A bez szacunku dla przełożonych nie ma policji. Szacunek, a strach to różnica.

Przeciążeni pracą. W Policji co dziesiąty etat nie jest obsadzony. Ale gdyby nie to, nie starczyłoby na nagrody i na awanse, a nawet obowiązkowe świadczenia materialne. Do tego dochodzi opinia publiczna. Utrzymuje się na wysokim poziom poczucie bezpieczeństwa obywateli, ale maleje prestiż społeczny policjanta. Jesteśmy wobec nich coraz bardziej surowi. Oni to czują. I znikąd poparcia i oparcia. A rzucić się tego nie da, bo rynek pracy jest, jaki jest. Zostaje desperacja albo olewactwo. Obydwa wyjścia do luftu.