Lubię Święto Wojska Polskiego. Nie dlatego, że kocham maszerować lub epatować się dudnieniem czołgów. Nie przepadam też za defiladami. Myśl o tym, że mógłbym w sobotę stać w tym słońcu, nawet w roli widza, powoduje zwiększenie potliwości przed komputerem.

REKLAMA

Lubię je dlatego, że jest jednym z nielicznych świąt w naszym kraju, które nie jest wspomnieniem klęski. Co by tu nie powiedzieć, odnieśliśmy wtedy historyczne zwycięstwo. Udowodniliśmy światu, że potrafimy obronić własną, świeżo odzyskaną niepodległość, że w tej sprawie nie potrzebujemy niczyjej łaski, ani pomocy. W tym przypadku nie musimy peregrynować od grobu do grobu, ani fałszować historii. To był duchowy i militarny sukces i nie ma go co pomniejszać mieszając do tego Pana Boga ("Żaden cud, normalna robota" - jak mawia mój majster od naprawy internetu).

I trochę mi żal, że takich rocznic obchodzimy za mało, nazbyt pokątnie. Gdzie państwowy element w obchodach rocznic bitwy grunwaldzkiej czy wiktorii pod Wiedniem. Natomiast każdą klęskę świętujemy z dużym samozaparciem - od 1 września do 1 sierpnia. Młodzież dziś wie, że bohaterem był Józef Kuraś, którego pomnik odsłaniał Lech Kaczyński. Ale nie zna nazwiska Jana Piwnika, "cichociemnego", bohaterskiego i mądrego dowódcy AK. Świętujemy "Żołnierzy wyklętych", a nie dzielnych, ani bohaterskich.

Lubię 15 sierpnia także dlatego, bo nie dzieli Polaków na lepszych i gorszych. Owszem byli tacy, którzy szli za Armią Czerwoną, aby budować komunistyczną Polskę, ale rachunek wystawił im za to Stalin kilkanaście lat później. Kara ich nie ominęła. Tu w kraju, ramię przy ramieniu stał komunizujący Broniewski i towarzysze "Ziuka" z PPS. Endecy od Hallera i ludowcy od Witosa. Nawiasem mówiąc, jeśli widzę jakiś fałsz w obecnym nauczaniu historycznym, to ten, że rolę tych ostatnich za bardzo pomniejszamy. A całą operacją dowodzili polscy generałowie, którzy szlify zdobywali w armiach carskiej, pruskiej i austriackiej. I nikt ich nie pytał, skąd przyszli.

Wreszcie lubię 15 sierpnia, bo jest pokazem naszej siły militarnej, ale i technicznej. Dzięki Eugeniuszowi Kwiatkowskiemu, ale i "komunie", mamy niezły przemysł zbrojeniowy. I co lepsze, w dużej mierze nadal polski. Świat go rozwija nie dlatego, że kocha się zbroić, tylko dlatego, że w pracach nad technologią skutecznego zabijania przeciwnika rodzą się nowe, rewolucyjne technologie, które potem służą wszystkim. Tak powstała cyberprzestrzeń, drony i kupa innych zabawek, których na co dzień używasz, Szanowny Czytelniku.

PS. W przeddzień 15 sierpnia, Tomasz Siemoniak złożył kwiaty na grobach związanych z Wojskiem Polskim ofiar katastrofy smoleńskiej, w tym Jurka Szmajdzińskiego. Ot, są jeszcze politycy z klasą.