CBOS w piątek opublikował wyniki sondażu, w którym zapytał, co Polacy sądzą o zarobkach rozmaitych grup zawodowych. Zachęcam moich kolegów-polityków, aby wzięli się za jego uważne studiowanie. Ja wiem, że dla Was to mało ważne. Ot, jakby to był sondaż, którą partię naród popiera, a którego polityka kocha - to co innego. W gabinetach partyjnych odbyłyby się tajne i długie narady, jak komentować i co mówić obywatelom, paru dyżurnych komentatorów znów z satysfakcją zobaczyłoby swe wytłuszczone nazwiska w gazetach, a wybrańcy fizjonomie w telewizjach. Byłoby o czym gadać.

REKLAMA


A o tym sondażu, poza suchymi informacjami, jak na razie cisza. A szkoda. on więcej mówi o Polakach i polskiej polityce, niż wszystkie opowiadania czy Kaczyński wyprzedził Tuska, czy może odwrotnie. Zastrzegając się, ze nie mam dostępu do danych metryczkowych, najprostsze wnioski - ważne dla polityków - można z niego wyciągnąć.

Po pierwsze - Polacy są bardziej równościowi niż się nam wydaje. Oceniają, że dziś skala nierówności w polskich płacach jest za duża, a odległości pomiędzy najniższymi zarobkami, a najwyższymi, zbyt wielkie. Nic przy tym dziwnego, że proponują wzrost płac najniżej zarabiających. To świetnie współgra z niedanymi żądaniami związkowców i widać, że związki trafiły w społeczne oczekiwania. Mają o tyle w tym rację, że kraje, w których relacje między najwyższymi, a najniższymi dochodami są mniejsze niż w Polsce, rozwijają się szybciej i dają swoim mieszkańcom o wiele większą satysfakcję życiową (patrz Skandynawia).

Po drugie - badani niewiele wiedzą o rzeczywistych zarobkach rozmaitych grup zawodowych. Sporą część domniemanych dochodów zawyżają. To naturalne, że Polacy w swej większości sądzą, że zarobki odzwierciedlają hierarchię zawodów, a więc, że dobrze zarabiają profesorowie, lekarze czy oficerowie wojska. Ale tak nie jest. Warto, aby politycy pochylili się więc nad postulatem jawności zarobków. Akurat jestem za tym, żeby ludzie wiedzieli, ile kto zarabia, bo to zmniejsza frustrację, zmuszą do rozumnej polityki płacowej, może likwidować nepotyzm. Ma także znaczenie edukacyjno-wychowawcze. Pracodawca będzie musiał wyjaśnić, za co komu płaci, a więc sformułować kryteria dobrej roboty. Nigdy tego w Polsce nie było, trzeba wreszcie spróbować taki system wprowadzić.

Po trzecie - postulowana przez respondentów hierarchia wynagrodzeń sporo mówi o społecznej użyteczności rozmaitych funkcji i zawodów. Badani generalnie akceptują pozycję przedsiębiorcy, prezydenta RP, profesora, lekarza czy burmistrza. Najgorzej oceniają ministra, posła i księdza. Tym ostatnim obniżyliby zarobki o ponad połowę. To właśnie powinno być przedmiotem narad w gabinetach polityków. Co zrobić, aby pozycja polityka była czymś więcej w społecznym odbiorze niż trwaniem przy korycie? Jak podnieść poziom kompetencji społecznych polityków, zmienić ich wizerunek z nieudaczników wytwarzających zbędne zadania i przywileje, na ludzi społecznie użytecznych, wykonujących ważne zadania w społecznym podziale pracy. Ale to już temat na inne opowiadanie, do którego kiedyś wrócę.