Oczywiście, że sobotni marsz nie zgromadził ćwierci miliona demonstrantów. Ale to, że w manifestacji uczestniczyło - w sumie - więcej niż 45 tysięcy osób, też wydaje mi się bezdyskusyjne. Mniejsza jednak o liczby. Bo one są ważne, ale nawet gdyby na ulice Warszawy wyszło "tylko" 60, 80 czy sto tysięcy osób i tak nie sposób zbagatelizować pytania, co ich na tę ulicę wyprowadziło. I czy na pewno wszyscy oni są komunistami i złodziejami, których "dobra zmiana" odsunęła od przywilejów i apanaży.

REKLAMA

Setki artykułów w zachodniej prasie, gromkie pokrzykiwania euro-polityków, ataki opozycji czy prawno-polityczne zamieszanie, PiS jest w stanie wpisać w koszty rządzenia. Jego liderzy uznają, że nawet gdyby rządzili w białych rękawiczkach i postępowali z rzeczywistością niczym z najbardziej kruchą porcelaną - i tak będą skazani na osmalanie ogniem krytyki nieprzyjaznych im mediów i "demo-liberalno-establishmentowej" klasy politycznej Polski i Europy. Ale zarówno ciche, dyplomatyczne zabiegi sojuszników (przede wszystkim amerykańskich) i głośne KOD-owsko-opozycyjne demonstracje uliczne są tym, co robią na nich (a zwłaszcza na jednym z nich) wrażenie. O ile te pierwsze są bowiem sygnałem tego, że polskie zamieszanie może być realnym problemem dla istotnych dla Polski partnerów, to te drugie dowodzą, że styl rządów PiS-u jest dla wielu wyborców na tyle trudny do zaakceptowania, że są w stanie poświęcić sobotę na protesty i iść na w nich nawet pod sztandarami ugrupowań ancien regime‘u.

Przez pierwsze miesiące rządów, PiS zdołał stworzyć nowy, rosnący w siłę i znaczenie ruch polityczno-obywatelski i jest bliski zjednoczenia opozycji. Jak na pół roku - to całkiem sporo. I wydaje się, że liderzy obozu rządzącego coraz bardziej zdają sobie sprawę, iż pogłębianie kryzysu kompletnie im nie służy. Ciągłe dolewanie paliwa do ognia sporu, daje zjednoczonym siłom KOD-u i partii opozycyjnych wspólny mianownik, wycisza spory, pozwala na przymykanie oczu na to, co je dzieli i pozwala jednoczyć się wokół wspólnego wroga. A w dodatku trochę utrudnia propagandową konsumpcję smakowitych owoców rządzenia - ze sztandarowym 500+ na czele. Bo jednak w słodkości miodu lanego do portfeli rodziców-wyborców, pojawia się jakaś goryczka sporu, kłótni i konfliktu.

Uświadamiając sobie te niedogodności, politycy PiS-u zdają się wykazywać coraz więcej ochoty na to, by nie straciwszy zanadto twarzy - załagodzić nieco konflikt. Tym bardziej, że kryzys konstytucyjny, swoje zadanie już po części spełnił - Trybunał wyjdzie z niego osłabiony, zapewne pozbawiony pozycji i możliwości, które miał wcześniej. Z tym, że - przynajmniej na razie - ten warunek honorowych warunków wyjścia z kryzysu jest dla rządzących bardzo istotny. Próbują więc pół-środków, wysyłają emisariuszy, testują możliwości kompromisu i badają, na jakie kroki w tył gotów jest prezes TK. A że nie natrafiają na szczególne zrozumienie z jego strony - wycofywanie się ze spuszczoną głową i białą flagą w ręce, zdaje się im na razie zbyt dużą ceną za uspokojenie sytuacji. To wszystko zwiastuje, że wychodzenie z kryzysu konstytucyjnego potrwa, a przewidzenie jak i kiedy się skończy - staje się coraz trudniejsze.