Wścieka mnie pobłażliwość dla fizycznej agresji wobec osób publicznych. Czy doświadczają jej politycy, dziennikarze, czy ktokolwiek inny - zawsze powinna być bezwzględnie i jednoznacznie potępiana. Niezależnie od politycznych barw czy sympatii ofiary i oceniających.

REKLAMA

W tym szalonym kraju wszystko jest dziś polityką. Pokaż mi problem - a powiem ci, kto i co powie na jego temat. Cokolwiek się w polskim życiu publicznym nie dzieje - to nie zdrowy rozsądek, własne doświadczenie i chłodna analiza, a właśnie przynależność do któregoś z politycznych obozów (by nie rzec - sekt) podpowie, jaki pogląd na tę sprawę mieć.

Modelowym przykładem takich automatycznych - odruchowo bezwarunkowych zachowań - są reakcje na agresję jakiej doświadczyli ostatnio dziennikarze. Zwłaszcza przypadek uderzenia Grzegorza Miecugowa, podczas Przystanku Woodstock, był dla mnie ponurym memento i papierkiem lakmusowym demonstrującym to schorzenie. Po pierwszych reakcjach w stylu "to nie jest metoda na załatwianie sporów", natychmiast wielu niezależnych i niepokornych dodawało, że da się znaleźć liczne powody dla których "strzał z liścia" (jak sobie niektórzy oswajali werbalnie to, co się stało) da się jakoś wytłumaczyć, znaleźć okoliczności łagodzące czy wręcz wsłuchać w motywację dzielnego bojownika, który wdarł się na scenę "imprezy dla lemingów". I dalejże zaczęto wypytywać chłopca marzącego o tym, by być współczesną, sparodiowaną wersją Herostratesa, co też pchnęło go do tego czynu, jak bardzo nienawidzi "mainstreamowych" mediów i komu i za co chciałby jeszcze dać w mordę. A głosy, by nie czynić z podobnych postaci bohaterów życia publicznego, zakrzykiwane były gromkimi pohukiwaniami, że to próba dławienia słusznego gniewu i głosu ludu, który ustami owego młodzieńca zademonstrował, co naprawdę sądzi o "wysługujących się władzy" dziennikarzach.

Podobny ton słyszę dziś, przy okazji casusu Kuby Wojewódzkiego. Nie wiem, na ile groźna i poważna to historia, a na ile wybryk jakiegoś frustrata, ale radosny rechocik, pomysły co też takiego mogło być brązową substancją, którą go oblano, nawoływania, by "zrozumieć przyczyny" agresji wobec "klauna, a nie dziennikarza", pokazują w jakim tonie można dyskutować o czynie, który środowisko zawodowe powinien raczej jednoczyć niż dzielić. Oby to była ostatnia tego typu sprawa. Oby agresja nigdy nie dotknęła nikogo z drugiej strony naszej swojskiej barykady. Ale tym, którzy dziś lekceważąco mówią o podobnych sytuacjach, radzę przeprowadzić małe ćwiczenie myślowe - co poczulibyście, gdyby coś takiego jak Miecugowowi czy Wojewódzkiemu przytrafiło się komuś kogo lubicie, cenicie, z którym się politycznie zgadzacie. Czy również lekceważąco machalibyście ręką i mówilibyście, że "trzeba zrozumieć przyczyny", że to na pewno akt słusznego zniecierpliwienia i zniechęcenia szarego człowieka do mediów? Nie sądzę. A jeśli tak, to ja - cytując pewnego polityka - "pochodzę od innej małpy". Uważam, że w demokratycznych czasach i ustrojach nigdy i nic nie usprawiedliwia agresji. Swoją złość, frustrację, zniechęcenie można wyrażać na setki sposobów. Zrzeszać się, organizować demonstracje i protesty, zakładać blogi, tworzyć media, a i co jakiś czas - głosować. Mamy w tym kraju kilkadziesiąt stacji telewizyjnych, kilkaset - radiowych, gazet codziennych wszystkich odcieni, tygodników różnych barw i środowisk. Dawanie upustu własnym poglądom i niechęciom przy pomocy fizycznej agresji jest dla mnie nieakceptowalne - i bądźcie pewni, że powtórzę to, niezależnie od tego, kogo ona dotknie.