Mocny demokratyczny mandat wyborczy dla Platformy bardzo wzmocnił pozycję Donalda Tuska. Widać to po pierwszych kadrowych decyzjach i sposobie, w jaki premier komunikuje je swemu zapleczu, nie konsultując ich z liderami partii. W kuluarach szepcze się już, że szef Platformy niczym król namaszcza marszałków i ministrów. Świadczy o tym odsunięcie Grzegorza Schetyny z funkcji marszałka sejmu i rekomendacja Ewy Kopacz na to stanowisko.

REKLAMA

Porzucając wszelkie oficjalne tłumaczenia - o docenieniu roli kobiet czy usprawnieniu pracy - wydaje się, że dziś cel Tuska jest prosty: stworzenie personalno-politycznego układu, który zagwarantuje Donaldowi Tuskowi maksymalne bezpieczeństwo i komfort rządzenia. Premier - zresztą niemal wprost powiedział to podczas konferencji - jest przekonany, że Grzegorz Schetyna nie był wobec niego lojalny, że marszałkując, spiskując z prezydentem i intrygując w partii, budował sobie pozycję polityczną. A to mogło z czasem przynieść fatalne dla premiera skutki - z tym najgorszym na czele, czyli przeprowadzeniem partyjno-rządowego przewrotu i odsunięciem Tuska od steru władzy.

Wskazując Kopacz na marszałka premier osłabia Schetynę, umacnia władzę nad partią i zapewnia sobie niemal pełną kontrolę parlamentu. Pytanie, jakie warto sobie dziś zadać, to pytanie o to, czy tymi ruchami Tusk przygotowuje już partię do zapowiadanego na koniec tej kadencji odejścia z polityki, czy wręcz przeciwnie - do rządzenia Platformą jeszcze przez długie lata.