Jeśli chorąży Zielonka został zwerbowany przez obcy wywiad - z pewnością się nie przestraszy. Jeśli nie żyje - zarzut nie ma znaczenia. Jeśli jednak tylko zerwał z dotychczasowym życiem, i gotów byłby do niego wrócić - teraz nie zrobi już tego na pewno.

REKLAMA

Celowość stawiania zarzutu zaginionemu bez wieści Stefanowi Zielonce wydaje się mocno wątpliwa. Wielomiesięczne poszukiwania szyfranta wywiadu jak dotąd nie dały żadnego rezultatu. W grę wchodzi kilka hipotez śledczych, tłumaczących jego tajemnicze zniknięcie. Porwanie, śmierć w nie wyjaśnionych okolicznościach, zwerbowanie przez obcy wywiad, bądź załamanie psychiczne, chęć zerwania z dotychczasowym życiem i rozpoczęcia nowego.

Jeśli zaginięcie szyfranta Stefana Zielonki tłumaczy któraś z pierwszych hipotez - postawiony po blisko roku zarzut dezercji nie ma właściwie znaczenia. Dając się zwerbować musiałby się z nim liczyć, i co najwyżej może się dziwić, że prokuratorzy stawiają go dopiero teraz. Jeśli chorąży zginął, bądź został porwany - zarzut jest chybiony, bo nikt przecież nie ginie i nie jest porywany z własnej woli.

Jeśli jednak Stefan Zielonka żyje gdzieś, gdzie układa sobie życie na nowo, nie jako współpracownik wywiadu innego państwa, a tylko wychodzący z nagłego załamania człowiek - prokuratura właśnie pogrzebała jakiekolwiek szanse na to, że się ujawni i wyjaśni, co się z nim działo. Za dezercję grozi mu od 3 miesięcy do 5 lat więzienia. Do tego wraca się raczej niechętnie.

Prokuratura postawiła zarzut nie wiadomo właściwie po co. Na dodatek zapowiadając od razu, że z powodu niemożności przesłuchania zaginionego - śledztwo niemal natychmiast zostanie zawieszone.

Od strony formalnej sprawa zaginionego chorążego zostaje więc załatwiona.

Od strony logicznej zaś - bezpowrotnie zamknięta.