Komisja Europejska zaproponowała, aby relokacja uchodźców miała dobrowolny charakter „w mniej w trudnych sytuacjach”. To tylko pozorne ustępstwo. Bruksela nadal popiera obligatoryjny charakter tego procesu. Widomym tego sygnałem był dzisiejszy pozew przeciwko Polsce, Czechom i Węgrom do Trybunału Sprawiedliwości UE za niewykonanie decyzji relokacyjnej z 2015 r. "To, co jest nie do zaakceptowania dla Komisji Europejskiej, to mówienie: to nie mój problem, to nie dla mnie” – grzmiał wiceszef KE Frans Timmermans. Nie bez powodów właśnie dzisiaj Bruksela zaproponowała nowy mechanizm relokacji na wypadek przyszłych kryzysów i skierowała pozew do unijnego Trybunału przeciwko Polsce, Czechom i Węgrom za niewykonanie decyzji relokacyjnej z 2015 r. Chciała tym samym powiedzieć - dla nas obowiązkowa relokacja pozostaje w mocy.

REKLAMA

Bruksela na wniosek Rady Europejskiej (lobbowała za tym między innymi Warszawa!), przedstawiła dzisiaj nową, poprawioną wersję reformy systemu azylowego, której najbardziej drażliwą kwestią jest mechanizm rozdziału uchodźców. Chodzi o mechanizm, który będzie stosowany w przyszłości, gdyby dochodziło do kolejnych kryzysów migracyjnych.

W pierwszej wersji, z maja 2016 r., KE przedstawiła stały i obowiązkowy mechanizm relokacji, który w razie kryzysu byłby uruchamiany automatycznie. Propozycja ta nie znalazła jednak poparcia wśród krajów członkowskich UE. Przeciw była większość państw z Polską na czele. Najbardziej projekt ten wspierały Niemcy i Szwecja, które w ramach decyzji o relokacji z 2015 roku przyjęły najwięcej uchodźców i chciały teraz pokazać swojemu elektoratowi, że inni też przyjmowali.

W obecnej propozycji KE pojawia się opcja "dobrowolnego" mechanizmu, obok "obowiązkowego".

"(...) Reforma systemu dublińskiego mogłaby polegać na przyjęciu podejścia, zgodnie z którym relokacja miałyby przymusowych charakter jedynie w sytuacjach poważnego kryzysu, zaś w mniej w trudnych sytuacjach opierałby się na dobrowolnych zobowiązaniach ze strony państw członkowskich" - czytamy w komunikacie prasowym. Na pierwszy rzut oka można by zawołać "zwycięstwo!". Dzięki uporowi m.in. polskiego rządu Komisja Europejska zmieniła swoje stanowisko i po raz pierwszy zdecydowała się na częściowo "dobrowolny" mechanizm. W swoim komunikacie Bruksela powołuje się nawet na słowa z przemówienia szefa KE Jean-Claude’a Junckera o stanie UE, które wówczas odebrano jako zapowiedź kompromisu i wycofania się Brukseli z "obowiązkowych" przyszłych relokacji.

Dzisiejszy dokument sugeruje, że nowa propozycja KE to kompromis, który łączy dwa stanowiska: europarlamentu, który opowiada się za obowiązkowym mechanizmem i Rady UE, która nie może się w tej sprawie od ponad roku porozumieć. Jednak za tymi słowami ukrywa się inna rzeczywistość.

Najważniejsze decyzje nadal pozostaną w rękach Komisji Europejskiej. To ona będzie stwierdzać, jaki jest etap kryzysu i jakie środki trzeba podjąć, żeby mu zaradzić. Tak więc to KE ma wskazywać, co "dobrowolnie" powinny zrobić kraje UE, żeby kryzys się nie powiększył. Obok propozycji wysyłania dodatkowych sił na granice zewnętrzne i wzmocnienia monitoringu zawsze będzie propozycja relokacji. Jeżeli te działania "dobrowolne" nie przyniosą skutków, to przechodzi się do tzw. komitologii, gdzie kraje UE nad wnioskiem KE głosują większością kwalifikowaną (a więc Polska nie ma szans na jej zablokowanie).

Bruksela odwraca więc sytuację. Teraz będzie mogła mówić, że Polska nie akceptuje propozycji, w której jest "dobrowolny mechanizm". Jedyną szansą są teraz negocjacje w Radzie UE i jeżeli one nie przyniosą korzystnych dla Polski rozwiązań - możliwości zablokowania całej reformy azylowej na szczycie UE w czerwcu 2018 roku. Nawet wtedy sprawa może spaść na niższy szczebel ministrów spraw wewnętrznych UE, gdzie Polska nie będzie już miała prawa weta.