Zamiast wspólnie bronić praw socjalnych Polaków w Wielkiej Brytanii, woleli się kłócić na oczach całego europarlamentu. Polscy eurodeputowani zupełnie się nie popisali podczas debaty w Strasburgu na temat imigracji zarobkowej.

Dyskusja miała związek z kontrowersyjną wypowiedzią premiera Wielkiej Brytanii o naszych rodakach pobierających na Wyspach zasiłki na dzieci przebywające w Polsce. Polscy politycy wprawdzie  co rusz potępiali wypowiedź Davida Camerona, ale był to dla nich doskonały pretekst, by dołożyć przeciwnikom politycznym w kraju.

Jacek Protasiewicz z PO zaatakował PiS i Polskę Razem, które są w jednej grupie z konserwatystami brytyjskimi. Jeżeli nie będziecie w stanie wyegzekwować od waszych sojuszników, prostego, zwykłego słowa przepraszam, to znaczy, że jesteście nieskuteczni. Wypowiedzcie to słowo w ich imieniu tu, na sali - wołał. Z kolei eurodeputowany Marek Migalski z Polski Razem żądał przeprosin za słowa niemieckiego posła Elmara Broeka, który domaga się pobierania odcisków placów od imigrantów nadużywających zasiłków. Chodzi o to, by później nie wpuszczać ich ponownie do kraju.

Postępowanie Polaków to zwykły cynizm. Wszyscy wiedzą, że w każdej grupie politycznej można znaleźć osoby, które z walki imigrantami  czynią swój polityczny sztandar.  Nasi eurodeputowani sami zresztą śmieją się potem z własnych wystąpień w parlamentarnym barze.

Obnażenie wewnętrznych sporów zamiast muru jedności - osłabia naszą pozycję w Unii. Francuzi, gdy walczyli w 2005 roku z tzw. polskim hydraulikiem, byli zjednoczeni, wszyscy mówili jednym głosem i osiągnęli cel. Obalili europejską konstytucję. Natomiast polscy eurodeputowani wyraźnie pokazali, że logika przedwyborcza jest dla nich ważniejsza niż dobro obywateli.