"Pokłosie" - pierwszy od dziesięciu lat film w reżyserii Władysława Pasikowskiego - wchodzi na ekrany polskich kin. Ten kryminalny dreszczowiec inspirowany jest prawdziwymi wydarzeniami. "Nasz film nie jest historią mordu w Jedwabnem. W ogóle nie jest filmem historycznym" - pisze Władysław Pasikowski w eksplikacji reżyserskiej.

To film współczesny opowiadający o reakcjach ludzi na fakt odkrycia śladów wojennych zbrodni popełnionych przez sąsiadów na sąsiadach - mówi Pasikowski. Bohaterami naszego filmu są zwykli ludzie, z małej polskiej wioski, w której w czasie wojny popełniono straszliwy mord na żydowskich sąsiadach, a następnie wyparto go z pamięci - dodaje.

Akcja dzieje się współcześnie. Franciszek Kalina, którego gra Ireneusz Czop, po latach emigracji przyjeżdża do Polski, zaalarmowany wiadomością, że jego młodszy brat (w tej roli Maciej Stuhr) popadł w konflikt z mieszkańcami swojej wsi. Po przyjeździe odkrywa, że przyczyną jest mroczna tajemnica sprzed lat. Skłóceni od lat bracia próbują dojść prawdy. Prowadzone przez nich śledztwo zaostrza konflikt, który przeradza się w otwartą agresję.

Nie lubię tego filmu za kilka patetycznych scen, w tym finałową, której z oczywistych powodów nie mogę zdradzić. Za chwilami papierowe dialogi, które brzmią jak zbiór "złotych myśli". I błędy logiczne. Podoba mi się za to pomysł, żeby trudny, drażliwy temat osadzić w ramie dreszczowca. Jest napięcie, potęgowane mroczną muzyką. Jest gęsty kryminał. Bo to, potwierdzam słowa reżysera,  nie jest film historyczny. Rekonstrukcja wydarzeń. Rozmawiałam z wieloma widzami po pierwszych pokazach "Pokłosia", z dziennikarzami, krytykami. I choć spieraliśmy się w ocenie filmu, to zgodziliśmy się, że nikt z nas nie wyszedł z kina obojętnym. A to ogromny komplement dla każdego filmu.