Zwykle biorę na wywiad dwa dyktafony. Na wywiad z Romanem Polańskim wzięłam trzy. Słusznie. Bo dwa nie zadziałały.

REKLAMA

Dlaczego? Nie wiadomo. Sprawdzałam w przeddzień - było ok. Korzystałam z nich następnego dnia - też w porządku. Nigdy wcześniej nic takiego mi się nie zdarzyło. Może te sprzęty pracują tylko do jakiejś wysokości? Wywiad odbywał się wszak aż na XXI piętrze Sea Towers w Gdyni.

Ale zanim odkryłam niedyspozycję tych małych urządzonek, zobaczyłam śmiejące się oczy. Potem buńczuczną fryzurę i przepiękny błękitny sweter z dekoltem w serek. Roman Polański przed rozmową poprosił panie agentki i pana ochroniarza: zostawcie nas samych. I żartował, że chyba nie ma w tym nic zdrożnego, że mężczyzna i kobieta zostają sam na sam. Szarmancki. Błyskotliwy. Precyzyjny. Odpowiadał uczciwie, przemyślanie, bez efekciarstwa i bez lania wody. Wtrącał angielskie zwroty, pod koniec rozmowy mówił nawet po francusku, cytował Słowackiego, często się uśmiechał. Opowiadał o Van Eycku, polskiej szkole plakatu, uroku (ale i grozie) pustego teatru. Zaskoczył mnie informacją, że nie lubi kamery na planie. I opowieścią o tym, że małżonka Emmanuelle Seigner z początku wcale nie paliła się do grania w "Wenus...". Już po wyłączeniu dyktafonu (tego jednego!) dywagowaliśmy na temat: który szampan jest najsmaczniejszy (szampana nie było, ale jakoś tak się zgadało). Nic jednak z tej rozmowy nie zapamiętałam, bo ciągle myślałam o tych padniętych dyktafonach.

Może po prostu jest tak, że kiedy pojawia się Ktoś Znany i Ceniony, wszystko wariuje. Sprzęt i ludzie. Ja na przykład dopiero po wyjściu z rozmowy odkryłam, że wystąpiłam w żakieciku włożonym na lewą stronę (a raczej nie nadużywam takiej filuternej stylizacji). Żakiecik w sumie z obu wygląda podobnie, tyle, że na lewej stronie ma wielgachną metkę bezlitośnie ogłaszającą całemu światu mój rozmiar.

Także tak.

Wywiad z Romanem Polańskim w najnowszym numerze Twojego Stylu.

Joanna Nojszewska - kierownik działu Kultura w "Twoim Stylu"