Piotr Cyrwus dźwiga na sobie przedstawienie w Teatrze Polskim, ale największe wrażenie robi Lidia Sadowa jako Krasawica. To jest Aktorka!

REKLAMA

Biega, podbiega, skacze. Rzuca się, wije się, przegina. Szepcze, wodzi wzrokiem - wszystko, co robi w "Bolesławie Śmiałym" Lidia Sadowa jest wyraziste. Wierzymy jej w 100 procentach. Kiedy pojawia się na scenie, spektakl automatycznie wskakuje oczko wyżej. Nie na darmo aktorka dostała kiedyś nagrodę za "najbardziej organiczny ruch sceniczny" (za rolę Spiki hrabiny Tremendosa, w dyplomowym spektaklu "Oni" w Akademii Teatralnej). W tym roku Lidia Sadowa błysnęła też w innym przedstawieniu z okazji 100-lecia Teatru Polskiego: w "Listach na wyczerpanym papierze" Leny Frankiewicz jest fenomenalną Osiecką. Aktorka zaledwie sześć lat temu skończyła szkołę, a już wyrobiła sobie taką markę, że są ludzie, którzy na spektakl z Sadową idą w ciemno. Aż przyjemnie pomyśleć, co będzie dalej. A przy tym nie widać jej na "ściankach", promocjach szamponów czy w nieśmiesznych komediach. Trzymam kciuki!

A "Bolesław Śmiały"? Tekst Wyspiańskiego (a właściwie tu akurat kompilacja tekstów) nie jest jakoś wyjątkowo przystępny, a historia konfliktu króla z biskupem, która rozegrała się ponad tysiąc lat temu - wydaje się bardzo odległa. Dlatego reżyser Bartosz Zaczykiewicz i aktorzy nie mieli łatwego zadania. Piotr Cyrwus miał na sobie największą odpowiedzialność. W wywiadach żartował ostatnio, że odszedł z "Klanu" żeby wreszcie móc zapuścić włosy. Mam jednak wrażenie, że w tej roli mu te włosy przeszkadzały: co i rusz odrzucał je z czoła energicznym ruchem głowy. W mojej głowie za to podczas spektaklu zaczęła krążyć wizja... Cyrwusa łysego - myślę, że byłby w tej roli dużo bardziej wyrazisty. Wiem, fryzura roli nie czyni, ale... może pomóc.

Dobre wrażenie zrobiła scenografia. Dyrektor Andrzej Seweryn przed premierą mówił, że jest "najskromniejsza, na jaką nas stać", w związku z "ogromnym kryzysem finansowym województwa mazowieckiego" i "obniżeniem budżetu na rok 2014". W tym przypadku kryzys jednak wyszedł spektaklowi na dobre i trzeba pogratulować Izie Toroniewicz, za scenografię odpowiedzialnej. Pomost z desek (z palet?), basen z ziemią (świetnie "ogrywaną" w wielu scenach) i szary monolit ściany w tle plus gigantyczna belka u powały, która w pewnym momencie zjeżdża do dołu i służy za stół-łoże-mostek... To wszystko było spójne.

Ale Sadowa najlepsza...