W miniony wtorek minister edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska przedstawiła autorkę projektowanego rządowego podręcznika dla pierwszoklasistów. Okazało się, iż ów podręcznik przygotuje pani Maria Lorek. Rekomendując ją, minister Kluzik-Rostkowska oświadczyła, iż jest to "fantastyczna osoba" i - według niej - najlepsza autorka materiałów dydaktycznych dla najmłodszych uczniów. Istotnie pani Lorek ma się czym pochwalić, m.in. przygotowała dobrze oceniany elementarz dla dzieci polskich emigrantów. Niezależnie jednak od jej dotychczasowych doświadczeń wątpliwości budzi sposób wyboru autorki owego rządowego, "bezpłatnego" podręcznika.

REKLAMA

Być może rzeczywiście jest ona najlepszym kandydatem do jego przygotowania, jednak dlaczego minister edukacji nie ogłosiła otwartego konkursu dla osób zainteresowanych podjęciem się tego zadania? Naturalnie w warunkach konkursu powinny byłyby zostać sprecyzowane wszelkie wymagania, łącznie z koniecznością opracowania owego elementarza w arcyekspresowym tempie. Warto zauważyć, iż od momentu ogłoszenia przez premiera Tuska deklaracji o zapewnieniu każdemu pierwszakowi od września 2014 r. bezpłatnego podręcznika do momentu przedstawienia pani Lorek minęło ponad dwa miesiące. Czyżby dla MEN był to zbyt krótki okres na wyłonienie autora w ramach przejrzystej, otwartej procedury konkursowej? Jeżeli uświadomimy sobie, iż przygotowanie podręcznika ma kosztować ok. 5 mln zł, to tym bardziej powinniśmy mieć pewność, iż wyboru dokonano w sposób absolutnie obiektywny. Gdyby nie były to publiczne pieniądze, to pani minister mogłaby podejmować decyzje o osobach mających je wykorzystać w sobie tylko znany sposób, jednak w przypadku pieniędzy publicznych obywatele mają prawo znać zasady, na podstawie których wybierane są osoby mające nimi dysponować. Jeżeli pani Lorek, jak twierdzi pani Kluzik-Rostkowska, jest najlepsza, to zostałaby wyłoniona w jawnej procedurze konkursowej i wówczas minister edukacji miałaby wszelkie podstawy do wygłaszania tak entuzjastycznych jej ocen, jak uczyniła to na konferencji prasowej w miniony wtorek. Jednak w zaistniałej sytuacji możemy snuć rozmaite przypuszczenia, szczególnie że takie działania MEN mają miejsce kolejny już raz.

Niedawno mogliśmy przeczytać w "Rzeczpospolitej" o równie dziwnym doborze osób, które przygotowały, na zlecenie minister Hall, obecnie obowiązującą podstawę programową kształcenia ogólnego. Okazało się, iż wśród nich były osoby związane z Gdańską Fundacją Oświatową, w której wcześniej działała minister Hall. Dodatkowo znaczna część autorów podstawy następnie przygotowała przydatne do jej realizacji materiały dydaktyczne, w tym podręczniki. Cała reforma programowa minister Hall kosztowała polskiego podatnika sporo pieniędzy, przynosząc bardzo wątpliwe efekty. Nie można nie przypomnieć, iż jej przygotowanie odbywało się także w dziwnych okolicznościach i w zawrotnym tempie. Również wówczas ignorowane były wszelkie głosy krytyczne. W tym przypadku termin końcowy (31 grudnia 2008) wynikał z warunków wykorzystania środków unijnych na ten cel. Stąd też odpowiednie rozporządzenie minister Hall podpisała 23 grudnia, a jeżeli przypomnimy sobie, iż finalizacja nowelizacji ustawy o systemie oświaty, do której owo rozporządzenie było w istocie aktem wykonawczym, miała miejsce w marcu 2009 roku to widzimy, delikatnie to nazywając, bardzo swobodny stosunek ówczesnej minister edukacji do prawa.

Obserwując działania obecnej minister związane z akcją "Rządowy, bezpłatny podręcznik", widzimy, iż właściwie nic się nie zmieniło. Znowu mamy do czynienia z kompletnym lekceważeniem wszelkich procedur, łącznie z obowiązującym prawem. Oto zanim zaczęła obowiązywać nowelizacja ustawy oświatowej (weszła ona w życie w minioną sobotę), umożliwiająca MEN przygotowywanie podręcznika, minister Kluzik-Rostkowska już podjęła związane z tym działania. Z kolei w swoich kolejnych krokach dała np. do zrozumienia, iż kolejna nowelizacja zniesie obowiązek ogłaszania przez dyrektora szkoły do 15 czerwca listy podręczników, które będą obowiązywały w kierowanej przez niego szkole od 1 września. Tymczasem nowelizacja ustawy znosząca ten obowiązek dyrektora jest dopiero w fazie procedowania, a prowadzone przez MEN działania już ową datę ignorują.

Skądinąd o bałaganie panującym wokół owego "bezpłatnego" podręcznika najlepiej świadczy to, iż jest to już druga nowelizacja ustawy przeprowadzana w ciągu dwóch miesięcy w kontekście zmiany polityki podręcznikowej w Polsce. Można odnieść wrażenie, iż pierwsza (krótka) nowelizacja była tylko elementem zaczepienia ministra edukacji w świecie wydawniczo-autorskim, a druga (zdecydowanie obszerniejsza) stanowi próbę kompleksowej zmiany tej kwestii. W tej właśnie nowelizacji MEN proponuje, aby wszyscy uczniowie objęci obowiązkiem szkolnym w Polsce, czyli uczniowie szkół podstawowych i gimnazjów, uzyskali prawo do nieodpłatnych podręczników. W treści swej propozycji MEN pokazuje koszty tego przedsięwzięcia do roku 2023, co świadczy o niezwykłych zdolnościach prognostycznych urzędników minister Kluzik-Rostkowskiej, czym zresztą zadziwili oni swych kolegów z Ministerstwa Finansów. Podobnie jak propozycją, aby na ten cel można było wykorzystać środki publiczne stanowiące rezerwę na wypadek niespodziewanych wydarzeń takich jak klęski żywiołowe. Czyżby urzędnicy MEN traktowali swoje przedsięwzięcie podręcznikowe, zlecone im w trybie nagło-wyborczym przez premiera Tuska, jak klęskę żywiołową? Obserwując ich działania można odnieść wrażenie, iż tak właśnie jest. Stąd być może wynika ich nieliczenie się z prawem czy też ignorowanie fundamentalnych zasad dotyczących przejrzystości w dysponowaniu publicznymi pieniędzmi.

Trzeba wyraźnie stwierdzić, iż akcja "Bezpłatny podręcznik" ma swe źródło m.in. w pragnieniu uspokojenia nastrojów wśród rodziców sześciolatków, mających od września rozpocząć obowiązkową naukę, a także jest elementem przedwyborczej polityki rządu. Nie jest ona niestety fragmentem przemyślanej rządowej strategii edukacyjnej, stąd też być może we wrześniu pierwszoklasiści będą dysponować nieodpłatnym rządowym podręcznikiem, ale czy będzie to produkt wysokiej jakości - można bardzo poważnie wątpić. Może się zresztą okazać, iż uczniowie będą mieli wówczas tylko część podręcznika. Ma on bowiem być podzielony na cztery części realizacyjne (dwie "trzymiesięczne" i dwie "dwumiesięczne") i może się okazać, iż całość nie będzie gotowa przed rozpoczęciem roku szkolnego. Gdyby doszło do takiej sytuacji, mielibyśmy do czynienia z absolutnym lekceważeniem prawa dziecka do dobrej edukacji. Jednak obserwując dotychczasowe działania MEN w podręcznikowej materii, nie można odrzucić takiej możliwości.

Na konferencji prasowej 18 marca minister Kluzik-Rostkowska oświadczyła, iż pierwsza część podręcznika będzie gotowa w maju, czyli za niecałe dwa miesiące, i wówczas zostanie udostępniona w wersji elektronicznej. Nie zechciała jednak sprecyzować, czy będzie to pełna wersja łącznie z atrakcyjną dla dziecka grafiką, czy tylko tekst. Przygotowanie pełnej wersji w tak krótkim czasie wydaje się przedsięwzięciem niebywale karkołomnym, podobnie jak cała podręcznikowa operacja. Już dzisiaj np. samorządy obawiają się, iż będzie to kolejne rządowe przedsięwzięcie w oświacie, którego koszty zostaną źle policzone i w efekcie nie obejdzie się bez środków samorządowych. A poza tym szacunki kosztów dalece wybiegające w przyszłość to też szczególna cecha tworzonych w gmachu MEN projektów. Podobnie zaskakując finansistów, zachowała się również minister Szumilas, tworząc tzw. ustawę przedszkolną - jak już obecnie widać: mocno oderwaną od realiów. Niestety wiele wskazuje na to, że przykre zaskoczenie przeżyją obywatele, którzy z optymizmem przyjęli rządowy program podręcznikowy. Niezależnie od tego trzeba wyraźnie zaznaczyć, iż dobrze przygotowany program w tej materii jest w Polsce bardzo potrzebny.