Początek nowego roku szkolnego zdominowały dyskusje i rozważania osnute wokół propozycji zmian, jakie zapowiedziała tuż przed wakacjami minister edukacji Anna Zalewska. W debacie publicznej, pomimo przedstawienia przez szefową MEN wielu kwestii, głównie podejmowana jest sprawa zmiany struktury naszego systemu szkolnego, polegająca na powrocie do ośmioletniej szkoły podstawowej, czteroletniego liceum ogólnokształcącego i pięcioletniego technikum oraz wprowadzeniu w miejsce szkół zawodowych dwustopniowej szkoły branżowej.

REKLAMA

Oświata częścią politycznego sporu

W trwającym wokół tej kwestii dyskursie mamy niestety do czynienia ze zmorą polskiego życia, czyli ostrym podziałem na zwolenników obecnego rządu i opozycji. Ci pierwsi uznają wszystkie propozycje MEN za cudowne lekarstwo na wady polskiej szkoły, a ci drudzy uważają, że ma miejsce proces niszczenia świetnego systemu edukacji. Tymczasem sytuacja jest o wiele bardziej złożona i wymaga spokojnej oraz rzeczowej rozmowy, jej początkiem powinna stać się diagnoza obecnego stanu polskiej oświaty i z niej winny wynikać propozycje niezbędnych działań naprawczych. Wszystkie te prace powinny być prowadzone poza obszarem polskiego sporu politycznego, bardzo spokojnie i bez zbędnego pośpiechu. Niestety uzyskanie dzisiaj w Polsce porozumienia w jakiejkolwiek istotnej dla Polaków sprawie jawi się jako rzecz niemożliwa do osiągnięcia. Tymczasem jego brak doprowadzi do sytuacji, gdy wprowadzane teraz zmiany mogą zostać podważone i cofnięte, gdy obecna opozycja obejmie władzę. Taka sytuacja, w której mamy w Polsce ciągłe zmiany i kontr-zmiany oświatowe doprowadzi w końcu do kompletnej zapaści naszego systemu szkolnego, a coraz większa grupa rodziców będzie ratowała swoje dzieci poprzez organizowanie dla nich alternatywnego nauczania w formule edukacji domowej. Stąd też warto byłoby podjąć wreszcie próbę przełamania owej fatalnej sekwencji działań. Póki co, mamy jednak do czynienia z kolejną powtórką "z rozrywki"; władza wie swoje, a opozycja swoje. Obydwie strony patrzą na to samo, a widzą zgoła różne obrazy.

Konieczność zmian

Polska oświata wymaga poważnego remontu, gdyż mamy w niej do czynienia z ciągle obniżającym się poziomem kształcenia, generowanym w głównej mierze przez coraz niższe wymagania stawiane uczniom, ale również nauczycielom. Tymczasem te kwestie pojawiają się gdzieś na marginesie ministerialnych propozycji, a w debacie publicznej są pomijane. Trzeba jednak odnotować, że ostatnio minister Zalewska oświadczyła, że w nowej koncepcji wymagań maturalnych pojawi się, jako jeden z warunków zdawalności, konieczność uzyskania minimum 30 proc. możliwych do zdobycia punktów, również w odniesieniu do przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym. Dotychczas maturzysta musiał przystąpić do minimum jednego przedmiotu zdawanego na tym poziomie, przy czym nie musiał przekroczyć żadnego progu punktowego, aby maturę zdać.
Dla otwarcia rzeczywistej drogi do naprawy polskiej oświaty ogromne znaczenie ma kształt nowej podstawy programowej, o której na razie nic konkretnego nie wiemy. Obecnie obowiązująca podstawa, ograniczająca w istocie kształcenie ogólne młodych Polaków do dziesięciu lat, wymaga bowiem generalnych zmian. Zresztą zawarta w niej koncepcja kształcenia stała się głównym powodem krytyki obecnie istniejącej struktury szkolnej. Zapowiadana jej zmiana stwarza m.in. możliwości odbudowania dobrej jakości kształcenia w szkolnictwie średnim. Jednak, aby tak się stało nie wystarczy sama zmiana, ale konieczna jest rozważna koncepcja kształcenia na tym poziomie oraz dobra praca nauczycieli. Niestety bez znajomości nowej podstawy programowej, jak też wynikającej z niej koncepcji kształcenia i związanej z nią siatki godzin, nie można dokonać pełnej i rzetelnej oceny proponowanych zmian. Można się obawiać, że podobnie jak poprzednio, podstawa programowa powstanie w szybkim tempie i będzie efektem prac wąskiego, bliskiego obecnej minister grona ludzi, co skaże ją na ostrzał przeciwników rządu, ale również nie zagwarantuje jej wysokiej jakości.

Przygotowanie nauczycieli do pracy

Równocześnie prawie w ogóle nie słyszymy nic na temat jakości pracy nauczycieli, również w kontekście ich przygotowania do zawodu. Tymczasem sytuacja, w której rynek kształcenia nauczycieli został całkowicie zderegulowany i prowadzą je również szkoły wyższe o bardzo wątpliwej jakości kształcenia dalece odbiega od tej jaka istnieje w krajach o najwyższym poziomie szkolnictwa. Warto brać przykład z Finlandii, w której nauczycieli może kształcić tylko osiem najlepszych uniwersytetów, a jest to kraj mający jeden z najlepszych na świecie systemów oświaty. Skądinąd system bardzo stabilny i nie poddawany presji nieustannych zmian. Pani minister Zalewska w swoich wypowiedziach nieustannie wskazuje na konieczność ciągłego doskonalenia nauczycieli, z czym oczywiście trzeba się zgodzić. Jednak nie można skutecznie doskonalić tych, którzy są po prostu źle przygotowani do swojej pracy i nigdy nie powinni znaleźć się w murach placówek oświatowych jako nauczyciele. Na dodatek wydając (a właściwie marnując) na ten cel publiczne pieniądze.

Jaka ma być nowa (stara) szkoła podstawowa

Zwolennicy proponowanych zmian powinni w sposób bardziej wyważony wypowiadać się na temat gimnazjów i ośmioletnich szkół podstawowych. Jeżeli bowiem nastąpi jedynie prosty powrót do stanu sprzed reformy ministra Handkego, to wrócimy do wszystkich problemów ośmioletniej szkoły podstawowej, a ta wcale nie była – jak jawi się miłośnikom zmian – miejscem idealnego kształcenia i wychowywania uczniów. Podobnie, jak w przypadku szkół średnich istota rzeczy to jakość pracy nauczycieli, właściwa koncepcja i programy kształcenia oraz rozważnie zaprojektowane wymagania. Niestety, w tej materii minister Zalewska i jej współpracownicy na razie niewiele mają do powiedzenia, chociaż proponują nową, interesującą formułę pracy klas IV szkół podstawowych, które mają stać się czasem płynnego przejścia uczniów z nauczania zintegrowanego do nauczania przedmiotowego. Dobre opracowanie szczegółów tego pomysłu może okazać się jednym z najlepszych rozwiązań wprowadzanych do naszych szkół. Jednak po raz kolejny trzeba powtórzyć, że należy to robić spokojnie, bez niepotrzebnego pośpiechu, wsłuchując się w rozmaite głosy dotyczące ministerialnych propozycji, również te krytyczne. Poza tym zawsze dobrze jest przeprowadzić pilotaż proponowanych zmian, poddać analizie jego przebieg i efekty, a następnie wykorzystać wnioski przy opracowywaniu ostatecznej koncepcji. I znowu trzeba stwierdzić: niestety, o planowanych działaniach pilotażowych nic nie słychać. Stąd też może się okazać, że przysłowiowy diabeł ukryty w szczegółach, a nie odkryty odpowiednio wcześnie, zniszczy nawet dobre pomysły.

Koszty?

Niepokoi również brak precyzyjnie wyliczonych kosztów proponowanych zmian, nie zastąpi ich klasyczne już - życzeniowe w istocie - myślenie, że pieniądze naturalnie będą. Ich brak, czy też niedobór może bowiem spowodować wprowadzenie zmian ułomnych, a to grozi powtórzeniem scenariusza reformy gimnazjalnej i w efekcie otwarciem za kilka lat kolejnego etapu naprawiania polskiej oświaty.

(mpw)