27.12.2019 r. na stronie Najwyższej Izby Kontroli ukazał się raport z kontroli naszego systemu egzaminów zewnętrznych. Warto dodać, że była to kontrola sprawdzająca wykonanie przez MEN i Centralną Komisję Egzaminacyjną (CKE) wniosków z poprzedniej kontroli NIK z 2014 r.

Zainteresowanie Izby systemem egzaminów zewnętrznych wynika nade wszystko z wydatkowania sporych pieniędzy publicznych na jego bieżące działanie (w latach 2014-2018 było to 1,1 mld zł), a także na jego modernizację. W latach 2007-2018 na ten drugi cel wydano prawie 304 mln zł, nie uzyskując zakładanych efektów.

Szczególnie wyraziście widać to w przypadku dwóch projektów e-oceniania oraz stworzenia banku zadań egzaminacyjnych (kosztowały one 57 mln zł). Pierwszy z nich (miał zapewnić poprawę jakości oceniania egzaminacyjnych zadań otwartych) zakończył się całkowitym niepowodzeniem (e-ocenianie nie zaistniało w systemie egzaminów zewnętrznych), natomiast drugi jedynie w minimalnym stopniu został wykorzystany (w latach 2014-2018 w zestawach egzaminacyjnych z przedmiotów ogólnokształcących znalazło się ledwie 190 zadań z banku).

Można stwierdzić, że CKE zrezygnowała z rozwoju banku zadań, pozostając - pomimo jego niedoskonałości - przy dotychczasowym systemie tworzenia zadań. Innymi słowy wydano pieniądze publiczne na projekty niezbyt dobrze przemyślane.

Analizując prawie dwadzieścia lat działania systemu egzaminów zewnętrznych można stwierdzić, że ponoszone nań koszty nie przynoszą zakładanych efektów. W istocie egzaminy zewnętrzne stały się podstawowymi elementami rekrutacyjnymi na kolejne etapy edukacyjne (szkoły ponadpodstawowe, wcześniej ponadgimnazjalne oraz wyższe), natomiast nie stały się narzędziem do zarządzania jakością kształcenia w Polsce.

W tej pierwszej kwestii inspektorzy NIK zwracają jednak uwagę na bardzo niski próg zdawalności egzaminu maturalnego (jego zdanie umożliwia podjęcie studiów) wynoszący 30% możliwych do uzyskania punktów (w przypadku przedmiotów zdawanych na poziomie rozszerzonym pojawi on się na maturze dopiero w 2023 r.). Trudno nie zgodzić się z autorami raportu NIK, że tak niski próg zdawalności nie służy wyłanianiu osób odpowiednio przygotowanych do podjęcia i kontynuowania studiów wyższych, można dodać szczególnie na poważnych uczelniach. Ta kwestia jest od lat podnoszona w dyskusjach na temat egzaminu maturalnego jako egzaminu rekrutacyjnego na studia jednak bez odzewu ze strony osób odpowiedzialnych za polska edukację. Można by ją rozwiązać poprzez przyjęcie założenia, że zdanie matury z progiem 30% z przedmiotów obowiązkowych na poziomie podstawowym stanowi jedynie warunek ukończenia szkoły średniej, natomiast warunkiem podjęcia studiów powinno być zdanie przedmiotów na poziomie rozszerzonym z wyraźnie wyższym progiem zdawalności.

Wprowadzenie takiego rozwiązania ograniczyłoby liczbę osób mogących podjąć studia, ale równocześnie przyczyniłoby się do poprawy jakości kształcenia zarówno w szkołach średnich, jak też wyższych, byłoby to również przełamanie fatalnego założenia o upowszechnianiu kształcenia w szkołach średnich i wyższych poprzez obniżanie wymagań.

Dla "oswojenia" uczniów z nowym systemem maturalnym można wprowadzać podwyższanie progu zdawalności przedmiotów na poziomie rozszerzonym stopniowo (podnosząc go np. o dziesięć punktów procentowych co cztery lata) zaczynając od 30% (w roku 2023 dla absolwentów liceów i w 2024 r. dla absolwentów techników) i kończąc na 50%.

Kontrolerzy NIK bardzo mocno akcentują, że zupełnie niewykorzystywane są możliwości, jakie stwarzają egzaminy zewnętrzne dla diagnozowania oraz poprawy jakości kształcenia w Polsce. Jako główną przyczynę wskazują niepodjęcie przez MEN i CKE działań mających na celu doprowadzenie do porównywalności wyników egzaminów w różnych latach. Jest to związane z brakiem precyzyjnie określonych, stabilnych wymagań jakościowych w systemie egzaminów zewnętrznych.

W swoim raporcie inspektorzy NIK zwracają uwagę, że zalecenie podjęcia prac w tej materii znalazło się we wnioskach z ich kontroli w 2014 r., jednak pomimo tego CKE nie tylko nie podjęła żadnych działań w tym kierunku, ale nawet ich nie zaplanowała. Tymczasem rozwiązanie tego problemu pozwoliłoby na prowadzenie rzetelnych analiz zmian jakości kształcenia w Polsce.

Innym ważnym spostrzeżeniem NIK-u w kwestii badania jakości kształcenia jest minimalne wykorzystywanie przez MEN i CKE edukacyjnej wartości dodanej (EWD) do prowadzenia związanych z nią analiz (również w tym przypadku wnioski z poprzedniej kontroli NIK zostały zignorowane). Warto dodać, że w latach 2007-2015 na realizację projektów związanych z EWD wydano ok. 20 mln zł. Nie można nie zauważyć, że obydwie te kwestie dotykają wadliwie skonstruowanego systemu badania jakości kształcenia w polskich szkołach, wprowadzonego w roku 2009 kosztem 80 mln zł. Jest to system, w którym w zupełnie minimalnym stopniu wykorzystywane są zobiektywizowane (wymierne) wskaźniki związane z efektami pracy szkół. Tak na marginesie, już w 2011 r. był on kontrolowany przez NIK i wyniki tej kontroli wyraźnie ukazały jego wady.

Z lektury raportu NIK wyłania się smutny obraz jednego, ale ogromnie ważnego fragmentu naszej oświaty. Oto wydawane są publiczne pieniądze na realizację projektów w istocie z różnych powodów następnie niewykorzystywanych, a w systemie mamy do czynienia jedynie z działaniami doraźnymi. Warto zauważyć, że m.in. nie podjęto skutecznych działań w celu zminimalizowania liczby błędnie poprawianych prac egzaminacyjnych. System egzaminów zewnętrznych wyraźnie pokazuje, że nasza edukacja potrzebuje poważnych, dobrze przemyślanych merytorycznych zmian, a nie pozornego, nieustannego "reformowania".