Kiedy dowiedziałem się z „Rzeczpospolitej”, że 36-letni mieszkaniec Moskwy bezskutecznie próbuje zarejestrować swój związek z trudnym podobno do złapania Pokemonem Ditto, ale ma problemy, ponieważ jest już żonaty, a poza tym wirtualny byt nie posiada paszportu, potraktowałem tę informację w kategoriach rozrywkowych.

REKLAMA

Po chwili przestało mi jednak być tak wesoło, gdyż doczytałem, że kilka dni wcześniej znajoma tego mężczyzny zgłosiła się na policję i oskarżyła innego Pokemona o gwałt, a on sam urządził w swoim mieszkaniu styropianowy kącik, gdzie miałaby zamieszkać jego nowa małżonka.

Można oczywiście puknąć się w głowę, ale czy to coś da, skoro coraz więcej młodych ludzi na całym świecie kompletnie oszalało na punkcie gry Pokemon Go, szukając tych internetowych stworów dosłownie wszędzie? I nie chodzi mi tylko o to, że owe łowy odbywają się także w miejscach, które powinny być całkowicie wyłączone z internetowego szaleństwa jak świątynie, muzea czy tereny niemieckich obozów śmierci, ale o zdumiewającą i niepokojącą tendencję do zastępowania realnych problemów życiowych wirtualnymi.

Ktoś może powiedzieć, że lepiej uganiać się za Pokemonami niż tkwić w alkoholowym lub w narkotycznym ciągu. Z pewnością, ale konsekwencje mogą być równie opłakane, a stopień oderwania się od rzeczywistości podobny, tyle że bez zniszczenia sobie wątroby, nerek tudzież innych organów wewnętrznych. Zapadając się bez reszty w świat gier komputerowych, które dzięki tabletom i smartfonom są już dzisiaj dostępne niemal w każdym miejscu naszego globu, młody człowiek popada w tak samo niebezpieczne uzależnienie mogące skutkować utratą przyjaciół i zapomnieniem o rodzinie. Nawet jeżeli musi na krótko wyjść z nierealnego świata, tęskni za nim i uważa ten czas za stracony, bo tylko w nim czuje się naprawdę u siebie.

Należę do pokolenia, które umie korzystać z technicznych nowinek, ale nie daje się w nie wciągnąć bez reszty, chociaż są z pewnością i tacy 60-latkowie, którzy odnaleźli nowy sens życia w łapaniu Pokemonów i woleliby zamieszkać z nimi niż z realną rodziną. Dla mnie oglądanie około setki ludzi z odpowiednimi urządzeniami w rękach zgromadzonych w jednym miejscu na krakowskich bulwarach wiślanych, bo właśnie tam - jak poinformował mnie 12-letni bratanek - nastąpiła inwazja elektronicznych stworów i wszyscy chcą ich jak najwięcej nałapać, jest tylko zabawną obserwacją socjologiczną. Obawiam się, że dla nich to właśnie stanowi prawdziwe życie.

Żeby przekonać zaś czytelników, iż sprawa jest naprawdę poważna, zacytuję na koniec fragment tego artykułu z "Rzeczpospolitej", od którego zacząłem mój felieton:
"Pod koniec lipca deputowani Dumy zwrócili się do szefa Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji z prośbą o wprowadzenie zakazu korzystania z gry Pokemon Go. Powodem miałoby być . Deputowani chcą zakazać korzystania z aplikacji funkcjonariuszom służb mundurowych oraz urzędnikom i przedstawicielom władzy państwowej".

Pokemonowe szaleństwo przekracza - jak widać - granice wieku młodzieńczego (państwowe sforsowało już dawno) i przestaje być wyłącznie czasochłonną, lecz niefrasobliwą zabawą.

(mpw)