Trwa chocholi taniec wokół wyników sejmowego głosowania w sprawie pozbawienia immunitetu byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, posła Prawa i Sprawiedliwości Mariusza Kamińskiego, które koalicja rządowa sromotnie przegrała.

REKLAMA

Przestraszeni możliwością wyciągnięcia wobec nich surowych konsekwencji przez kierownictwo klubu parlamentarnego posłowie Platformy Obywatelskiej przyjęli nową linię obrony, która pogrąża ich jednak jeszcze bardziej, przynajmniej w oczach logicznie myślących ludzi.

Część z nich stwierdziła, że tak naprawdę nie wiedziała, w jakiej sprawie głosuje! Okazało się bowiem, że tylko 9 reprezentantów narodu pofatygowało się do tajnej kancelarii Sejmu, aby przeczytać dokumenty związane z zarzutami stawianymi Kamińskiemu. Co więcej, niektórzy wprost przyznali, iż nie jest możliwe, aby każdy poseł czytał wszystkie dokumenty, nad którymi potem głosuje.

Trudno poważnie ustosunkować się do tak beznadziejnego i rozpaczliwego tłumaczenia, ale - wykazując maksimum dobrej woli wobec zatrwożonych platformersów - postaram się to zrobić.

Przyjmując argument o braku czasu na dokładną lekturę wszystkich akt, podpowiadam im na przyszłość (chociaż jest wysoce prawdopodobne, że mogą się już nigdy nie znaleźć na listach wyborczych swojej partii) najprostsze z możliwych rozwiązanie: wystarczy wydelegować jednego przedstawiciela do tej żmudnej, ale koniecznej pracy i następnie wysłuchać jego sprawozdania podczas zamkniętego posiedzenia klubu. Taka jest przecież powszechna praktyka prac sejmowych i senackich: deleguje się fachowca od danej sprawy, aby ją rozpoznał (np. przygotował projekt ustawy czy uchwały), a następnie wysłuchuje się go, zadając mu pytania. Identycznie należało postąpić w sprawie immunitetu Mariusza Kamińskiego.

Jeśli dojrzali ludzie, w dodatku politycy, ba, reprezentanci rządzącej dużym państwem koalicji, nie potrafili wpaść na tak banalny pomysł, to nie ma ich co żałować. Na bijącą po oczach i po uszach głupotę nie powinno być miejsca w parlamentarnych ławach.