Przy okazji ujawnienia tzw. "taśm Kukiza" po raz kolejny okazało się, że nie wszyscy polscy politycy rozumieją równie prostą jak oczywistą zasadę: biorąc aktywny udział w życiu publicznym dobrowolnie rezygnuje się ze sporej części prywatności, a już na pewno nie wolno żadnej swojej rozmowy z kimkolwiek (nawet z członkiem własnej partii lub życzliwym z pozoru dziennikarzem) traktować jako takiej i wierzyć, iż nigdy nie zostanie ona ujawniona oraz wykorzystana przeciw nim.

REKLAMA

Ta zasada obowiązuje także inne osoby publiczne, które mogą być w każdej chwili nagrane lub podglądnięte w celu późniejszego skompromitowania ich. Kto tego nie rozumie lub naiwnie uważa, że przechytrzy potencjalnych nagrywaczy i podglądaczy sam jest sobie winien, kiedy spotyka go upokorzenie.

Ludzie, których nazywamy celebrytami, muszą mieć się cały czas na baczności i przewidywać możliwe negatywne następstwa każdego kroku. Nie wolno im łatwowiernie sądzić, że istnieje dla nich jakakolwiek prywatność lub okres ochronny. Im wyżej są w hierarchii społecznej, tym większe prawdopodobieństwo upublicznienia tego, co chcieliby ukryć będąc "po pracy", w trakcie urlopu, na wakacjach. Wszędzie i zawsze mogą bowiem na nich czyhać przeróżni wrogowie, a także fotoreporterzy z tabloidów, dziennikarze z prasy brukowej, plotkarskich portali, szukających sensacji rozgłośni radiowych oraz goniących za sensacjami stacji telewizyjnych.

Jeżeli kolejny przypadek ujawnienia "tajnych" nagrań nie da im nic do myślenia, to znaczy są niereformowalni i z pewnością będą ofiarami wielu następnych, podobnych działań wobec siebie, na własne życzenie tracąc prawo do nazywania ich poważnymi osobami. Skoro tak, niech się nadal kompromitują. Szkoda tylko, że obniżają w ten sposób - jeśli to jeszcze możliwe - opinię Polaków o rodzimej elicie, a raczej "elicie".