REKLAMA

Przyjęcie przez Sejm ustawy o dekomunizacji przestrzeni publicznej w Polsce oraz apel prezesa Instytutu Pamięci Narodowej, doktora Łukasza Kamińskiego, do tych samorządów, na terenie których stoją jeszcze sowieckie relikty w postaci pomników, kamieni, tablic, o ich jak najszybsze usunięcie, powinny przynieść pożądane efekty w postaci pozbycia się haniebnych pamiątek po okresie komunistycznego zniewolenia z naszych ulic i placów.

Wbrew temu, co uparcie i konsekwentnie twierdzi strona rosyjska, wszystko, co dzieje się w tej materii w naszym kraju odbywa się zgodnie z umową pomiędzy rządami Rzeczypospolitej Polskiej i Federacji Rosyjskiej podpisaną w lutym 1994 roku w Krakowie przez ministrów spraw zagranicznych obu państw. Być może po tylu latach należałoby przejrzeć ten dokument i opatrzyć go jakimś aneksem regulującym kwestie, które wciąż powodują gniewne pomruki Rosjan. W swej zasadniczej treści ta umowa jest jednak bardzo dobra i precyzyjna, chociaż można ją oczywiście - jak każdy dokument tego typu - różnie interpretować.

Zgodnie z polskim prawem to władze lokalne (samorządowe) decydują o zmianie patronów ulic, placów, mostów, parków, itp, jak również o likwidacji pomników. Rządowi pozostawia się sprawę ekshumacji żołnierzy obcych państw spoczywających na terenie RP, czym zajmują się wojewodowie zasięgający opinii IPN oraz Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa.

Wyjaśnienia wymaga słowo "likwidacja", które bynajmniej nie musi oznaczać fizycznego zniszczenia sowieckich monumentów. Można je przekazać stronie rosyjskiej (co często się dzieje) lub umieścić w muzeum bądź w skansenie. Tyko pozbawione wartości artystycznej i rozlatujące się znaki wdzięczności dla Armii Czerwonej - o których Rosjanie przypominają sobie dopiero w momencie ich usuwania - należy rozbierać.

Od wielu lat istnieje skansen socrealistycznej sztuki w podlubelskiej Kozłówce. Zgromadzono tam liczne potworki z lat 40., 50. i późniejszych ubiegłego wieku. Teraz dyrektor Biura Edukacji IPN doktor Andrzej Zawistowski wystąpił z propozycją, aby kolejne zdemontowane przez samorządy pomniki i rzeźby trafiły do - nomen omen - Czerwonego Boru na Podlasiu. Podobny do Kozłówki skansen mógłby powstać w miejscowości słynnej z walk powstańców styczniowych, żołnierzy września 1939 roku i Armii Krajowej w trakcie akcji "Burza", z której NKWD od 1941 roku wywoziło Polaków na wschód, a po II wojnie światowej w pobliskim lesie schronili się Żołnierze Niezłomni (Wyklęci).

To znakomite miejsce dla kilkuset symboli sowieckiego totalitaryzmu, który zniewolił Polskę na pół wieku. Oprócz pomników sławiących "wyzwolicielską" Armię Czerwoną zmieściłyby się tam również monumenty ku czci tak zwanych utrwalaczy władzy ludowej.

Bardzo podoba mi się ten pomysł kierownictwa Instytutu Pamięci Narodowej.


(dp)