Każda partia dokonuje po utracie władzy poważnych rozliczeń programowych i personalnych, starając się na chłodno, bez emocji dociec przyczyn swojej klęski, aby nie powtórzyć błędów, które ją spowodowały. Ten proces powinien przebiegać szybko, sprawnie i zakończyć się wyciągnięciem twórczych wniosków politycznych oraz częściową wymianą kadr kierowniczych.

Każda partia dokonuje po utracie władzy poważnych rozliczeń programowych i personalnych, starając się na chłodno, bez emocji dociec przyczyn swojej klęski, aby nie powtórzyć błędów, które ją spowodowały. Ten proces powinien przebiegać szybko, sprawnie i zakończyć się wyciągnięciem twórczych wniosków politycznych oraz częściową wymianą kadr kierowniczych.
Grzegorz Schetyna /PAP/Marcin Obara /PAP

Jeżeli opozycyjne ugrupowanie zbyt długo pogrąża się w wewnętrznych sporach i niesnaskach, a zamiast merytorycznej pracy dominują w nim personalne podchody w żenującej atmosferze wzajemnych oskarżeń oraz pomówień, to trudno wróżyć mu pomyślną przyszłość, zwłaszcza gdy tuż obok rośnie konkurencja mogąca przejąć wielu jego niezadowolonych z obecnej sytuacji członków.

Do opisanego w poprzednim akapicie obrazu idealnie pasuje to, co dzieje się obecnie w Platformie Obywatelskiej. Nie pomagają wygłaszane z zaciśniętymi zębami deklaracje o jedności i zgodnej woli współpracy, gdy gołym okiem widać jak prują się partyjne szwy, które nigdy nie były zresztą nazbyt solidne. Dopóki niepodzielnie rządził partią Donald Tusk, o frakcyjnych podziałach mówiło się tylko szeptem, chociaż dociekliwi dziennikarze naświetlali i nagłaśniali te spory.

Po odejściu niekwestionowanego lidera (ci, którzy mieli o nim inne zdanie pożegnali się szybko z PO jak Jan Maria Rokita lub zostali kompletnie zmarginalizowani jak Grzegorz Schetyna) wybuchła całkiem naturalna wojna domowa o schedę po nim i odżyły wszystkie upiory przeszłości. Namaszczona przez "kierownika" na jego następczynię Ewa Kopacz okazała się nieudolnym politykiem z co najwyżej drugiej ligi, w dodatku dobił ją fatalnymi radami powszechnie znienawidzony w partii Michał Kamiński.

Kiedy na mostku kapitańskim stanął wreszcie - marzący o tym od wielu lat - upokorzony wcześniej ponad miarę Schetyna okazało się, że wielki transatlantyk jest pordzewiały, poobijany, pełny dziur w dnie i w burtach, a wielu członków załogi bardziej interesuje umiejscowienie szalup ratunkowych niż wyznaczenie nowego kursu. Nabierająca wody łajba dryfuje, często osiada na mieliznach, wyprzedzają ją nowsze i mniejsze, ale bardziej zwinne statki, a główny konkurent dowodzony twardą ręką doświadczonego kapitana oddala się coraz prędzej, znikając za linią horyzontu.

Czy kapitan i oficerowie mocno naruszonego zębem czasu oraz zdrowo poobijanego w dwóch ostatnich bitwach transatlantyku z flagą Platformy Obywatelskiej na maszcie zdołają go jeszcze uratować przed ostateczną klęską?