Ja oczywiście doskonale wiem, że polityka jest tak naprawdę wielką grą, na którą dają się nabierać tylko "maluczcy", ale jej uczestnicy, zwłaszcza najważniejsi, powinni jednak dbać o zachowanie choćby pozorów autentyczności.

Koalicja rządowa sromotnie przegrała prestiżowe sejmowe głosowanie w sprawie pozbawienia immunitetu byłego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, posła Prawa i Sprawiedliwości Mariusza Kamińskiego. No i od razu zaczęło się w Platformie Obywatelskiej piętnowanie winnych, czyli tych, którzy nie poparli wniosku.

Jasno z tego wynika, że postąpili oni źle, ponieważ - mimo nie zarządzenia przez władze klubu dyscypliny w głosowaniu - sprzeniewierzyli się partyjnemu obowiązkowi, którym było podniesienie rąk i naciśnięcie przycisków za uchyleniem immunitetu "pisowskiemu funkcjonariuszowi", jak go określił w swoim stylu poseł profesor Stefan Niesiołowski.

Skoro tak, to po co w ogóle wysłuchiwano Kamińskiego na utajnionym posiedzeniu Sejmu? Jeżeli role zostały rozdane wcześniej, można było oszczędzić sobie tego widowiska wymagającego kosztownych i czasochłonnych przygotowań sali obrad do jej zamknięcia dla osób postronnych oraz mediów, co i tak nic nie dało, bo przecież trudno poważnie liczyć na to, że najbardziej smakowite szczegóły obrad nie wyciekną natychmiast poza ulicę Wiejską.

Jeśli zagrożony utratą immunitetu parlamentarzysta wystąpił już jednak przed wysoką izbą, to jego zadaniem było przekonanie przynajmniej niektórych posłanek i posłów, że miał rację. Po to dopuszczono go przecież do głosu, aby się bronił. I nie ma nic dziwnego w tym, że przekonał część sejmowej sali do swoich racji, co znalazło widomy wyraz w rezultatach głosowania.

Dlaczego mają być więc karani ci, którzy dokonawszy rzeczowej analizy całej sprawy i z uwagą wysłuchawszy Kamińskiego doszli do wniosku, żeby zagłosować w zgodzie z własnymi sumieniami? Jeżeli polityka jest teatrem, to trzeba pogodzić się z tym, że aktor nie zawsze słucha we wszystkim reżysera, odgrywając niekiedy powierzoną mu rolę na własny sposób i na własną odpowiedzialność, nawet wiedząc, że nie zostanie za to nagrodzony przez dyrekcję, a jedyną satysfakcją będą oklaski umiejącej docenić jego kunszt widowni.