Nie ma złego czasu na głoszenie prawdy, ale niekiedy trzeba zwracać uwagę na kontekst wypowiadanych w dobrej wierze obiektywnie słusznych słów, zwłaszcza, jeśli miało się ostatnio kłopoty w tej sferze, a media tylko czyhają na kolejną okazję do bezpardonowej krytyki. Bywa bowiem tak, że można jej bardziej zaszkodzić niż pomóc.

Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski ksiądz arcybiskup Józef Michalik najwidoczniej nie potrafił wyciągnąć właściwych wniosków z tego, co stało się tydzień temu, gdy zbulwersował opinię publiczną wypowiedzią o współodpowiedzialności dzieci za dokonywane wobec nich czyny pedofilskie. Po kilku godzinach zachował się jednak z klasą, przepraszając na konferencji prasowej za to "przejęzyczenie", chociaż trudno zastosować do tej sytuacji klasyczne określenie "lapsus linguae", a wiele osób nie było i nadal nie jest przekonanych, co hierarcha naprawdę myśli na ten temat. 

Niestety, metropolita przemyski szybko zapomniał, że powinien być więcej niż ostrożny w kolejnych homiliach i wywiadach, aby nie dawać najmniejszej szansy wrogim Kościołowi dziennikarzom, szczególnie w będącej obecnie "na cenzurowanym" kwestii pedofilii.

Gdyby nie ubiegłotygodniowa wpadka, homilia wygłoszona przezeń podczas Mszy Świętej we Wrocławiu, gdzie świętowano 90. rocznicę urodzin ks. kardynała Henryka Gulbinowicza nie wzbudziłaby żadnych wątpliwości. Padły w niej bowiem słowa, którym nie sposób niczego zarzucić ani z doktrynalnego, ani z etycznego punktu widzenia. Oto one:

Wiele dziś się mówi i słusznie o karygodnych nadużyciach dorosłych wobec dzieci. Tego rodzaju zła nie wolno tolerować, ale nikt nie odważy się pytać o przyczyny, żadna stacja telewizyjna nie walczy z pornografią, z promocją fałszywej, egoistycznej miłości między ludźmi. Nikt nie upomina się za dziećmi cierpiącymi przez brak miłości rozwodzących się rodziców, a to są rany bolesne i długotrwałe.

Na naszych oczach następuje promocja nowej ideologii gender. Już kilkanaście najważniejszych uniwersytetów w Polsce wprowadziło wykłady z tej nowej i niezbyt jasnej ideologii, której programową radę stanowią najbardziej agresywne polskie feministki, które od lat szydzą z Kościoła i etyki tradycyjnej, promują aborcję i walczą z tradycyjnym modelem rodziny i wierności małżeńskiej.

Ideologia gender budzi słuszny niepokój, jako że odchodzi od praw natury, promuje tzw. związki małżeńskie między osobami jednej płci, walczy o prawo legalizacji adopcji dziecka przez takie pary, a ostatnio wkracza do przedszkoli i szkół z instrukcją o tym, że należy od najmłodszych lat wygasić w dziecku poczucie wstydu i pouczyć je o możliwościach czerpania cielesnych przyjemności wbrew etyce naturalnej, a nawet o możliwościach manipulowania płcią, aż do dowolnego wyboru obranej płci.

Niektóre z tych sformułowań nie mogły spodobać się feministkom, ani orędownikom ideologii gender. Kapłan ma jednak obowiązek głosić Słowo Boże także wtedy, gdy nie jest ono akceptowane przez jakieś środowiska, a nawet budzi powszechną niechęć. Z tego punktu widzenia abp Michalik miał więc pełne prawo powiedzieć to, co powiedział.

Ale - jak napisałem na początku - liczy się także kontekst, a ten wyznacza afera sprzed 10 dni, która wciąż żyje oraz jest podsycana przez nieżyczliwe temu hierarsze i w ogóle Kościołowi media. Powinien więc przewidzieć, że jego wrocławska homilia zostanie natychmiast wrzucona w ogień krytyki. Czy nie lepiej byłoby, gdyby zrezygnował z niektórych sformułowań albo dodał do nich zdecydowane zdania o chęci i gotowości polskiego Kościoła do walki z pedofilią we własnych szeregach zgodnie z zasadą "zero tolerancji", zwłaszcza że KEP właśnie przyjęła bardzo dobry dokument w tej materii?

Kolejny raz musiał tłumaczyć się za swojego przełożonego rzecznik Episkopatu Polski ks. Józef Kloch, niedwuznacznie dając do zrozumienia dziennikarzom, że znowu został postawiony w arcytrudnej sytuacji. Kolejny też raz jeden z najważniejszych hierarchów kościelnych nie wziął pod uwagę atmosfery, jaka panuje obecnie wokół reprezentowanej przez niego instytucji w tej jednej, konkretnej sprawie i - mówiąc oględnie - nie wykazał się zbyt dobrą znajomością specyfiki działania współczesnych mediów.

Można oczywiście powiedzieć, że "prawdziwa cnota krytyk się nie boi", a prawda obroni się sama. Jeżeli chce się jednak dotrzeć z nią nie tylko do ludzi i środowisk już do niej przekonanych, ale także do wrogich, a przynajmniej nieufnych, trzeba dobierać odpowiednie środki, zwłaszcza werbalne. Inaczej ewangelizacja nie powiedzie się, a nagonka medialna będzie trwała, znajdując swoją pożywkę w słowach obiektywnie słusznych, ale wypowiedzianych w niezręczny sposób lub w nieodpowiednim momencie.