Każdy minister ma prawo wypowiadać się nie tylko na tematy związane z pracą jego resortu, zwłaszcza jeżeli jest ważnym politykiem (np. członkiem władz) swojej partii. Nie powinien jednak sprawiać jej swoimi wypowiedziami kłopotów, zmuszając rzecznika własnego ugrupowania do odcięcia się od nich poprzez uznanie wyrażonego przezeń poglądu za prywatny.

Szczególnej dyskrecji, powściągliwości i ostrożności w doborze słów wolno nie tylko oczekiwać, ale wręcz wymagać od szefa dyplomacji. Tej przezorności zabrakło Witoldowi Waszczykowskiemu, który może myśleć co chce o wczorajszych manifestacjach ubranych na czarno kobiet i w ogóle o problemie aborcji, ale nie musi publicznie się z nimi obnosić po mediach, co właśnie czyni.

Gdyby minister spraw zagranicznych był czołowym politykiem Prawa i Sprawiedliwości wytypowanym przez jego kierownictwo do zabrania głosu w tej drażliwej i trudnej dla rządu kwestii, można byłoby zrozumieć jego postępowanie. Skoro nim jednak nie jest, winien zachować się jak na dyplomatę przystało, czyli nie wychodzić przed szereg i nie dawać się wciągać dziennikarzom w niepotrzebne dyskusje. Jeżeli tego nie potrafi lub ponosi go temperament, władze PiS oraz premier Beata Szydło mają się nad czym zastanawiać.

(mal)