Specjaliści od manipulowania świadomością społeczną doskonale wiedzą, że najlepsze efekty osiąga się używając odpowiedniego języka, a zwłaszcza nadając pewnym słowom pożądane (pozytywne lub negatywne) znaczenia, a następnie umiejętnie kojarząc je z poszczególnymi osobami bądź wydarzeniami.

Mistrzami takiej socjotechniki byli nazistowscy i komunistyczni propagandziści, którzy pozostawili nam (zwłaszcza ci drudzy) ogromny spadek w dziedzinie tzw. nowomowy. Jej odpowiednikiem jest dzisiaj political corectness, czyli polityczna poprawność lub - wolę to określenie - polityczne słuszniactwo zakazujące używania niektórych słów, a wynoszące na piedestał inne, chociaż często są one etymologicznie neutralne.

Nie mam wątpliwości, że ci, którzy tak chętnie nazywają pułkownika Ryszarda Kuklińskiego szpiegiem, spodziewają się, iż odbiór tego słowa jest negatywny. Nieco mniej pejoratywnie, ale też raczej mało pozytywnie kojarzy się agent. Dlatego też Amerykanie wolą używać wobec "pierwszego polskiego oficera w NATO" przyjaźnie i sympatycznie brzmiącego rzeczownika aliant, a po polsku sprzymierzeniec.

Kukliński wielokrotnie podkreślał, że to nie oni zwerbowali jego (jak starają się przekonać Polaków zaprzedani przez dziesięciolecia Sowietom generałowie i politycy), ale on ich. Szpiegiem nazywa się zaś powszechnie człowieka, który albo jest wysłany przez służby swojego państwa na teren innego, aby zdobywać tam ważne wiadomości, albo z własnej inicjatywy świadczy pewne usługi (nie zawsze z ideowych pobudek) wrogom. Kukliński nie należał do żadnej z tych kategorii i dlatego używane przez jego amerykańskich sojuszników określenie aliant znakomicie oraz adekwatnie oddaje charakter jego misji.