W trwającej od tygodnia ożywionej dyskusji na temat tego, jak długo Lech Wałęsa współpracował z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa pomijany jest bardzo ważny aspekt psychologiczny tej sprawy.

W trwającej od tygodnia ożywionej dyskusji na temat tego, jak długo Lech Wałęsa współpracował z peerelowską Służbą Bezpieczeństwa pomijany jest bardzo ważny aspekt psychologiczny tej sprawy.
Dokumenty z domu Kiszczaka ujawnione przez IPN /PAP/Jacek Turczyk /PAP

Dla historyków istotne są tylko - i słusznie - możliwe do ustalenia na podstawie wiedzy źródłowej fakty: kto, co, gdzie, kiedy? Nie należy jednak pomijać także trwałych zmian w psychice ludzi, który kiedyś zgodzili się donosić na swoich kolegów. Nawet jeżeli po pewnym okresie "urwali się ze smyczy" i przeszli na druga stronę barykady, to mieli świadomość pozostawienia licznych śladów swojej haniebnej działalności i tego, że mogą być one wykorzystane przeciw nim w dowolnym, dogodnym dla politycznego przeciwnika momencie w bliższej lub w dalszej przyszłości.

Historia tajnych agentów służb specjalnych obfituje w "przypadkowe" spotkania z ich dawnymi oficerami prowadzącymi podczas późniejszych, przełomowych wydarzeń. Dla przypomnienia im o tym, o czym chcieliby raz na zawsze zapomnieć (a równie żarliwie jak kłamliwie przekonywano ich wcześniej, że usunięto wszelkie kompromitujące ich akta) wystarcza niekiedy, że w trakcie zasadniczych rozmów politycznych kształtujących nowy ład ustrojowy nagle na korytarzu pojawi się nie biorący w nich udziału człowiek, któremu kiedyś składało się raporty i pobierało za to wynagrodzenie.  Dla bardziej inteligentnych skuteczne bywają też aluzje w stylu Bułhakowskiego cytatu: "rękopisy nie płoną".

Komunistyczna bezpieka potrafiła znakomicie wykorzystywać wiedzę o swoich tajnych współpracownikach, kontaktach operacyjnych, nierejestrowanych źródłach informacji. A skoro głównym architektem Okrągłego Stołu mianowany został przez generała Wojciecha Jaruzelskiego naczelny oberpolicmajster PRL gen. Czesław Kiszczak, takie gry operacyjne były na porządku dziennym, służąc stronie partyjno-rządowej do szantażowania partnerów z obozu tzw. konstruktywnej (niektórzy nazywali ją koncesjonowaną) opozycji w celu osiągania założonych celów, skutkujących tym, że III Rzeczpospolita była bardziej PRL-bis niż w pełni suwerennym państwem.

Takiej wiedzy nie odnajdziemy w dokumentach przechowanych w bezpieczniackich szafach, ale to właśnie ona jest kluczowa dla zrozumienia różnych dziwnych zachowań wielu prominentnych działaczy "Solidarności" i opozycji demokratycznej oraz niepodległościowej nie tylko w latach 80., ale także w znacznie późniejszych.