Generał Wojciech Jaruzelski był i nadal pozostaje idolem dla polskich komunistów oraz dla ich dzisiejszych ideowych spadkobierców, nawet całkiem młodych. Uważają go za zbawcę ojczyzny, bohatera narodowego, człowieka honoru, męża stanu, wybitnego oficera, wytrawnego polityka, itp., itd. Ciągle podkreślają, że jest dla nich wzorem i chodzącą doskonałością. Kolejny raz mieliśmy okazję przekonać się o tym podczas piątkowego pogrzebu.

Skoro ludzie ukształtowani mentalnie i charakterologicznie przez Jaruzelskiego tak wysoko go cenią i chcą naśladować, to oczekuję w najbliższym czasie ich masowych nawróceń na wiarę katolicką. No bo jeżeli on sam pojednał się z Bogiem na łożu śmierci i podobno wrócił - jako syn marnotrawny po wyjątkowo długim oddaleniu - na łono Kościoła (nb. ciekawe, dlaczego nie miał w takim razie pogrzebu wedle obrządku rzymskokatolickiego), wolno spodziewać się pójścia jego admiratorów tą samą drogą. Oczami wyobraźni widzę już klękającego przy konfesjonale Jerzego Urbana, leżącego krzyżem przed ołtarzem Aleksandra Kwaśniewskiego, odmawiającego kolejne litanie na swej mazurskiej daczy generała Czesława Kiszczaka, modlącego się na różańcu Leszka Millera. Skoro mógł się nawrócić komunistyczny "capo di tutti capi", to dlaczego nie mieliby tego zrobić jego wierni żołnierze?