Naiwnością byłoby twierdzić, że wyższe uczelnie są obecnie całkowicie wolne od polityki, która - zgodnie z najlepszymi tradycjami akademickimi - w ogóle nie powinna mieć wstępu za ich mury. Ta zasada jest bardzo często naruszana, co musi napawać smutkiem, ale takie mamy czasy, że polityka bezceremonialnie wkracza w każdą dziedzinę życia i zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić.

Naiwnością byłoby twierdzić, że wyższe uczelnie są obecnie całkowicie wolne od polityki, która - zgodnie z najlepszymi tradycjami akademickimi - w ogóle nie powinna mieć wstępu za ich mury. Ta zasada jest bardzo często naruszana, co musi napawać smutkiem, ale takie mamy czasy, że polityka bezceremonialnie wkracza w każdą dziedzinę życia i zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić.
Uniwersytet Mikołaja Kopernika w Toruniu /Tytus Żmijewski /PAP

Zdarzają się jednak sytuacje, obok których nie można przejść obojętnie, ponieważ - mimo jednostkowego charakteru - hańbią polską naukę i rzucają ponury cień na całe środowisko akademickie.

Właśnie z takim przypadkiem mamy do czynienia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu, na którym doktorant nie mógł przystąpić do obrony swojej dysertacji, ponieważ członkowie komisji egzaminacyjnej postanowili zbojkotować jego promotora - profesora Lecha Morawskiego będącego zarazem sędzią Trybunału Konstytucyjnego. Zrobili to z uwagi na ostrą krytykę, jakiej poddał on polską konstytucję i sądownictwo podczas debaty na sympozjum w Uniwersytecie Oksfordzkim.

Kilkoro sędziów TK i wielu polityków - nie tylko z opozycji, bo także marszałek Senatu Stanisław Karczewski z Prawa i Sprawiedliwości - wyraziło negatywne opinie na temat tej wypowiedzi prof. Morawskiego, zwłaszcza że bezpodstawnie stwierdził on, iż reprezentuje rząd RP.

Oxfordzkie wystąpienie naukowca i sędziego, który ewidentnie wyszedł ze swojej roli w niczym nie uzasadnia jednak ani nie usprawiedliwia skandalicznej reakcji toruńskich uczonych, której ofiarą padł doktorant. Jest wiele różnych metod wyrażania swojego niezadowolenia z postawy byłego kolegi uczelnianego (prof. Morawski odszedł na emeryturę jeszcze przed zwycięskimi dla PiS wyborami w 2015 roku,  pracując obecnie na UMK na umowie zleceniu w związku z koniecznością zamknięcia przewodów doktorskich swoich podopiecznych), ale absolutnie nie wolno dewastować procesu dydaktycznego.

Cieszę się, że ich nierozsądne i zarazem fatalne z etycznego punktu widzenia postępowanie od razu potępił wicepremier, minister nauki szkolnictwa wyższego doktor Jarosław Gowin uznając, że godzi ono w zasadę apolityczności uczelni, wyrządza krzywdę młodemu człowiekowi i kłóci się zasadą rzetelnej oceny dorobku naukowego.

Zachowanie toruńskiej kadry profesorskiej jest ze wszech miar naganne i nie da się go obronić, nawet jeżeli uznać zachowanie prof. Lecha Morawskiego w Oxfordzie za niedopuszczalne i wymagające potępienia. W taki sposób barbaryzuje się bowiem polską naukę oraz obniża wiarygodność uprawiających ją ludzi. Większość Polaków żywi zaś jeszcze zaufanie do profesorów uważając ich za osoby nie tylko kompetentne zawodowo, ale także predestynowane do bycia autorytetami moralnymi, których tak nam dzisiaj brakuje.

Niestety, skandaliczna decyzja części kadry Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w znacznym stopniu podważyła to zaufanie.