To, co zrobili piłkarze Barcelony z Realem Madryt przeszło najśmielsze oczekiwania kibiców. W takich rozmiarach zawodnicy z Katalonii nie pokonali odwiecznych rywali od 16 lat. W relacjach z meczu powtarzają się słowa "upokorzenie", "orgazm" i "manita". Skąd w tym kontekście wzięło się słowo "rączka"?

Odpowiedź jest prosta. Mianem "rączki" (hiszp. manita) media określają wynik 5:0. Każdy palec to jedna bramka. W przeszłości wynik 5:0 dla jednej z drużyn padał sześciokrotnie. Barcelonie udało się to w sezonach 1934/35, 1944/45, 1993/94, kiedy to trzy bramki strzelił Romario. W lutym 1974 roku zespół z Katalonii z Cruyffem, Rexachem i Asensim w składzie dokonał tej sztuki na Santiago Bernabeu. "Królewscy" złoili Barcelonę w sezonach 1952/53 i 1994/95. Warto zatrzymać się przy tym ostatnim meczu. Real wziął wówczas srogi rewanż za "manitę" na Camp Nou zaledwie sprzed roku. Na hat-trick Brazylijczyka, trzema bramkami odpowiedział Ivan Zamorano.

Jednak zdrobniała "rączka" nie pasuje do tego, co działo się wczoraj na Camp Nou. To było bezlitosne okładanie przeciwnika pięściami. Ten zaś miał ręce upuszczone do pasa. Barcelona zmiażdżyła Real. Nigdy w historii zespół prowadzony przez Mourinho nie przegrał więcej niż trzema bramkami. A statystyki są jeszcze bardziej wymowne. Strzały - 15:5, w tym celne - 6:2; posiadanie piłki - 67:33; podania - 684:331 (sic!), z czego 89 proc. podań piłkarzy Blaugrana było celnych, przy 74 proc. "Królewskich".

A miało być inaczej. Kiedy zespoły prowadzone przez Jose Mourinho walczyły z Barceloną, zwłaszcza na Camp Nou chowały się za podwójną gardą i czekały na zabójcze uderzenia. Portugalczyk nie przejmował się oskarżeniami o "antyfutbol". Liczyła się skuteczność.

Wobec magicznej gry Barcelony w poniedziałek "Królewscy" byli bezsilni. Jak rzadko. Nawet kiedy półtora roku temu przegrali u siebie 2:6, mieli momenty dobrej gry. Ba, wówczas na początku dominowali i prowadzili 1:0.

Wczoraj symbolem ich niemocy stały się… ręce. Cristiano Ronaldo odepchnął Guardiolę. Sergio Ramos był tak sfrustrowany, że nie poprzestał na brutalnym faulu na Messim. Schodząc z boiska zamachnął się na kolegów, z którymi zdobywał mistrzostwa Europy i świata.

Ręce opadły najwierniejszym fanom "Królewskich". Po wczorajszym laniu kibicom i piłkarzom "Merengues" pozostaje tylko nadzieja, że powtórzy się historia z pierwszej połowy lat 90.