Pomnik byłby zadośćuczynieniem dla rodzin kresowych za dziesiątki lat zaniedbań, wynikających z tzw. „poprawności politycznej”. Byłby też wymownym znakiem dla młodego pokolenia.


Równo rok temu w felietonie pt. "Czy w Rzeszowie stanie pomnik ofiar ludobójstwa na Kresach?" pisałem o społecznej inicjatywie ustawienia w tym mieście pomnika ofiar banderowskiego ludobójstwa na Wołyniu i w Małopolsce Wschodniej. Przypomnę, że pomnik ów, dłuta znanego rzeźbiarza, profesora Andrzeja Pityńskiego, został ufundowany przez polskich kombatantów z USA, a konkretnie przez członków Stowarzyszenie Weteranów Armii Polskiej - Okręg 2 w Nowym Jorku. Niestety sprzeciw prezydenta miasta Tadeusza Ferenca (dawniej w szeregach komunistycznej PZPR, później SLD) storpedował całą inicjatywę. Tajemnicą poliszynela były naciski ze strony ukraińskiej. Dodam przy okazji, że w centrum Rzeszowa, jak na ironię, stoi do dziś okazały Pomnik Czynu Rewolucyjnego, będący nie tylko reliktem komunistycznego zniewolenia, ale i ponurą wizytówką miasta. I jakoś władzom samorządowym ta sytuacja nie przeszkadza.

Obecnie sprawa znów powróciła. Tym razem narodził się pomysł ustawienia wspomnianego pomnika ofiar ludobójstwa w Jeleniej Górze. Miejsce wydaje się być właściwe, bo miasto to, jak i większość miejscowości na Dolnym Śląsku, zamieszkałe jest w dużym stopniu przez potomków Kresowian, których po straszliwych zbrodniach, dokonanych Niemców, Rosjan i Ukraińców, zostali decyzją naszych aliantów wypędzeni ze swoich ojczystych siedzib. Mieszkają tutaj też świadkowie zagłady poszczególnych wsi polskich np. w dawnych województwach lwowskim, stanisławowskim i tarnopolskim. Powstał już Społeczny Komitet Budowy Pomnika "Rzeź Wołyńska" w Jeleniej Górze. 

Sprawa jest warta powszechnego wsparcia, również przez środowiska i organizacje spoza Dolnego Śląska. Tym bardziej, że nadal 90 proc. ofiar ludobójców UPA nie ma swoich grobów. Ich kości, rozsypane po jarach i lasach, nadal nie są pozbierane. Nie odbyły się też chrześcijańskie ceremonie pogrzebowe. Władze Trzeciej RP bowiem, w tym zwłaszcza Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa, dziś już nie istniejąca, nie potrafiły zapewnić obywatelom Drugiej RP godnego pochówku. Pomnik ten byłby więc swoistego rodzaju zadośćuczynieniem dla rodzin kresowych za dziesiątki lat zaniedbań, wynikających z tzw. "poprawności politycznej", którą skażone są relacje polsko-ukraińskie. Byłby też znakiem dla młodego pokolenia, które na zasadzie "powrotu do korzeni" interesuje się losami swoich dziadków i pradziadków. Byłby to też wymowny znak pamięci narodowej.