Ze szczerego serca (i życiowego doświadczenia) radzę młodemu kapłanowi, aby pomimo poczucia krzywdy podporządkował się swoim przełożonym.

Przeczytałem dziś w "Rzeczypospolitej" wywiad ks. Jacka Międlara, młodego kapłana ze zgromadzenia księży misjonarzy.

Po tej lekturze obawiam się, że ów młody kapłan idzie złą drogą, łamiąc zakazy swoich przełożonych. Nawet jeżeli ma rację w niektórych sprawach, to jest to droga donikąd. A piszę to jako duchowny, którego przełożeni kościelni w 2006 r. dwukrotnie (moim zdaniem niesłusznie) kneblowani w sprawie lustracji w Kościele katolickim. Że nie wspomnę o przeróżnych atakach personalnych tak ze strony "Gazety Wyborczej", jak środowisk katolickich. Były to najtrudniejsze chwile w moim życiu, ale idąc za braterską radą starszych od siebie księży i osób świeckich podporządkowałem się tym zakazom. Także dlatego, że w dniu święceń kapłańskich każdy z neoprezbiterów ślubuje posłuszeństwo.

Biskup: Czy mnie i moim następcom przyrzekasz cześć i posłuszeństwo?

Kandydat do kapłaństwa: Przyrzekam.

Niech Bóg, który rozpoczął w tobie dobre dzieło, sam go dokona.

Biskup pyta też zakonników: Czy  biskupowi  diecezjalnemu  i  swojemu  prawnie  ustanowionemu przełożonemu przyrzekasz cześć i posłuszeństwo?

Zakonnik: Przyrzekam.

Dlatego też ze szczerego serca (i życiowego doświadczenia) radzę księdzu Jackowi, aby pomimo poczucia krzywdy podporządkował się swoim przełożonym. Niech umocnieniem dla niego będą słowa z Psalmu 37: "Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał".