Zabite dyktą posągi lwów na Cmentarzu Obrońców Lwowa, niepogrzebane kości żołnierzy Wojska Polskiego poległych za wolność ojczyzny i chłopów, bestialsko pomordowanych przez ludobójczą UPA i SS Galizien, oraz strumienie pieniędzy płynące z kieszeni polskich podatników do kieszeni ukraińskich oligarchów - to smutne ilustracje polsko-ukraińskich relacji, opartych na mitach i zakłamaniu. To taki polityczny masochizm, czyli pewne zaburzenie, które opisał Leopold Ritter von Sacher-Masoch, Austriak urodzony we Lwowie. No cóż, obywatele Trzeciej RP, idąc w najbliższym czasie do trzykrotnych wyborów, o tym wszystko raczej nie zapomną i dadzą się nabrać po raz kolejny.

Każdy członek obecnego obozu władzy, obudzony nawet w środku nocy, na pytanie, kto jest najważniejszym sojusznikiem Polski, wyrecytuje bez zająknięcia: Stany Zjednoczone, Izrael i Ukraina. No może niektórzy dorzucą jeszcze Węgry lub kraje bałtyckie. Taka jest bowiem polityka zagraniczna, budowana na tzw. "micie Jerzego Giedroycia" oraz na nigdy niezrealizowanych snach Józefa Piłsudskiego o Międzymorzu, czyli o polskim przywództwie od Bałtyku po Morze Czarne. Nawiasem mówiąc, dziś to już sny o Trójmorzu (bo także po Adriatyk), a w najbliższym czasie także o Czwórmorzu, bo przecież jest jeszcze Morze Żółte.

A jakie realia? W mijającym roku rząd Mateusza Morawieckiego dostał mocno po twarzy od pani ambasador Izraela, i to w momencie najmniej spodziewanym, czyli 27 stycznia, w rocznicę wyzwolenia niemieckiego KL Auschwitz, w którym męczeńską śmierć poniosły setki tysięcy polskich obywateli. W podobny sposób postąpiła też pani ambasador Stanów Zjednoczonych, dla której nasza ojczyzna, pomimo setnej rocznicy odzyskania niepodległości, to tylko amerykańskie kondominium, coś na wzór Portoryko. Tyle tylko że obywatele tego karaibskiego kraju mogą swobodnie wjeżdżać do USA, a Polaków od prawie 30 lat kolejni amerykańscy prezydenci i ambasadorowie mamią tylko obietnicami o zniesieniu wiz.

Relacje z tymi dwoma krajami to tematy dla innych publicystów i dlatego też skoncentruję się tylko na trzecim sojuszniku. Prawo i Sprawiedliwość, który jest odpowiednikiem międzywojennego obozu piłsudczykowskiego, zwanego sanacją, wciąż głęboko wierzy, że Ukrainę, rządzoną niepodzielnie przez oligarchów i budowaną na nacjonalizmie integralnym, da się zjednać hojnymi podarunkami i uległością. Tak bowiem za czasów Pierwszej Rzeczypospolitej niektórzy królowie i magnaci próbowali postępować z nieobliczalnym Tatarami krymskimi. Wtedy były to złote dukaty i kosztowne podarki. Dziś są to tzw. "pożyczki" (czytaj: bezzwrotne darowizny) oraz strumienie pieniędzy płynące z kieszeni polskich podatników do budżetu Ukrainy (czytaj: do kieszeni tamtejszych oligarchów). To także finansowania tak absurdalnych projektów jak zakładanie ukraińskich plantacji malin, które szybko staną się groźną konkurencją dla polskich sadowników, czy budowa muzułmańskiego ośrodka w Drohobyczu, mieście leżącym tuż przy polskiej granicy, przy równoczesnym zaniechanie troski o Polaków, którzy na Dniestrem, Horyniem, Bohem i Prutem mieszkają od wieków.

Oczywiście prezydent Petro Poroszenko i premier Wołodymyr Hrojsman bardzo chętnie te podarki przyjmują, ale ich zachowanie wobec Polski jest jeszcze gorsze niż w latach poprzednich. Przykładem tego są zabite dyktą posągi lwów na Cmentarzu Obrońców Lwowa, niepogrzebane kości żołnierzy Wojska Polskiego, poległych za wolność ojczyzny, i chłopów, bestialsko pomordowanych przez ludobójczą UPA i SS Galizien. To także ingerencje w wewnętrzne sprawy naszego ustawodawstwa, w tym w sprawie ustawy IPN i penalizacji ludobójstwa dokonanego przez UPA i SS Galizien na Kresach oraz zatrzymywanie na granicy pomocy humanitarnej dla polskiej mniejszości.

Czy w przyszłym roku coś się zmieni? Ze strony Ukrainy raczej nie, bo przecież będzie do Rok Bandery, którego formacja, czyli Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, doprowadziła do zabójstw piłsudczyków, ministra Bronisława Pierackiego i posła Tadeusza Hołówki, a także tych sprawiedliwych Ukraińców, którzy chcieli zgody z Polakami. To będzie także 75. rocznica kolejnej fali ukraińskiego ludobójstwa na Polakach, tym razem na Lubelszczyźnie oraz w Małopolsce Wschodniej, czyli na terenie województw lwowskiego, tarnopolskiego i stanisławowskiego. Już dziś wiadomo, że rząd ukraiński nie dopuści do upamiętnień, a szef MSZ Jacek Czaputowicz nie będzie nic organizować, tak jak nic nie przygotował na 100. rocznicę zwycięskiego zrywu Orląt Lwowskich i Przemyskich.

A co zrobią rządzący naszym państwem? Prawdopodobnie, tak jak to czyniły dawniej PO i PSL znów złożą kolejne deklaracje bez żadnego pokrycia i znów też będą pompować "za friko" kolejne miliardy złotych na Ukrainę. W tej kwestiach prawie cały establishment III RP jest nieuleczalny. To taki polityczny masochizm, czyli pewne zaburzenie, które opisał Leopold Ritter von Sacher-Masoch, Austriak urodzony we Lwowie. No cóż, obywatele Trzeciej RP, idąc w najbliższym czasie do trzykrotnych wyborów, o tym wszystko raczej nie zapomną i dadzą się nabrać po raz kolejny.