Pamiętam z czasu studiów zajęcia z tak zwanych nauk politycznych. Podstawowym zadaniem prowadzących było przekonanie słuchaczy, że nauki polityczne są owszem nauką. Dla studentów wydziału matematyki i fizyki była to z oczywistych względów totalna bzdura, bo mimo rozlicznych starań i prób, prowadzącym te zajęcia prędzej udałoby się przekonać nas, że Ziemia jest płaska, niż o tym, że nauki polityczne stosują jakiekolwiek, choćby zbliżone do naukowych, metody badań.

REKLAMA

Minęły lata, PRL odszedł do lamusa, realia się wiecie rozumiecie zmieniły, studia na owych naukach politycznych, czy innych pokrewnych kierunkach ukończyły w Polsce dziesiątki, a może i setki tysięcy osób. Mimo to zdania o naukach politycznych nie zmieniłem i nie zmienię, bo obserwacja zachowania tak wykształconych wyborców, jak i licznych mniej lub bardziej uczonych komentatorów naszego życia politycznego wskazuje, że ogólnie rozumiane nauki polityczne niczego w naszej rzeczywistości nie opisują i nie wyjaśniają. Cała para idzie w propagandę sukcesu.

Podstawowym elementem naukowej metody badania rzeczywistości jest obserwacja, analiza wyników eksperymentów i wyciąganie na ich podstawie wniosków. Kolejnym punktem jest sprawdzanie, czy owe doświadczalne fakty zgadzają się z teorią, czy nie i uznawanie, że jeśli nie, to tym gorzej dla - no właśnie - teorii.

Dominująca od lat teoria głosi, że Donald Tusk wybitnym przywódcą jest, zapisuje złote karty naszych dziejów i znajdzie poczesne miejsce w podręcznikach polskiej, a może i europejskiej historii. Pobieżna obserwacja atmosfery towarzyszącej ustępowaniu premiera z urzędu pokazuje, że rzesze komentatorów i wyborców - często wykształconych na owych naukach politycznych, czy jakichś pokrewnych - uznaje, że teorii o najlepszych rządach w historii nie jest w stanie sfalsyfikować żaden, dosłownie żaden przykład niezgodnego z ową teorią wyniku eksperymentu.

A takich przykładów nie brakuje. Popatrzmy na pierwsze z brzegu. Czy Donald Tusk wraz ze swoją ekipą spełnił obietnice prowadzenia polityki miłości, niepodnoszenia podatków, walki z korupcją, usprawnienia służby zdrowia, "ściągnięcia" do kraju Polaków z emigracji itd.? Oczywiście nie spełnił. Ze swej pamiętnej listy, z której miał być rozliczany, zrealizował tylko punkty dotyczące wycofania się z Iraku i budowy stadionów na Euro 2012. I co? I nic.

Zwolennicy Platformy Obywatelskiej chętnie zapowiadali rządy ludzi z klasą, którzy myślą przede wszystkim o interesie kraju. Kto miał uszy, oczy i rozum od dawna wiedział, jak naprawdę jest, ale po "aferze podsłuchowej" dowody na to, jak jest, położono dosłownie na stole. Między winem a ośmiorniczkami. I co? I nic.

W 2008 roku Polska miała za sprawą prezydenta Lecha Kaczyńskiego precyzyjną diagnozę zagrożenia na wschodzie, dla potrzeb doraźnej walki politycznej (choć trudno uwierzyć, że tylko dlatego) wyrzucono ją do kosza. A przecież można było choćby grać przed światem w złego i dobrego policjanta. Można było dyskretnie przygotowywać się w kraju na gorsze czasy. Nie wykorzystano nie tylko przestrogi z czasów konfliktu w Gruzji, ale i tragicznej lekcji Smoleńska, ekipa od ciepłej wody w kranie dalej nie tylko siebie, ale i cały świat oszukiwała, że Rosji i Putinowi można ufać. Bez względu na to, jakie były motywy tego działania, jego skutki w postaci uzależnienia kraju od eksportu produktów rolnych do Rosji, czy importu rosyjskiego gazu wyraźnie dziś widać. I to, co od lat mówią "niepokorni" uczestnicy debaty publicznej dokładnie się potwierdza. Ten rząd osłabił polską armię, nie dopilnował sprawy gazoportu, czy poszukiwań gazu łupkowego. I co? I nic.

Przez siedem lat mieliśmy do czynienia z rządem nieudaczników, których jedynym sukcesem było utrzymywanie się u władzy. Jak widać w naszej współczesnej demokracji jest to możliwe nawet, gdy kolejne fakty nie przestają pokazywać, że sukcesy są wymyślone, obietnice pozostają niespełnione, a poziom - także osobisty - rządzących pozostawia bardzo wiele do życzenia.

Oczywiście przywilejem polityków jest robić minimum tego, co zapewnia im stabilną większość. O ile więc złe rządy są winą Donalda Tuska i jego wesołej ferajny fakt, że te złe rządy mogą trwać tak długo jest już winą wyborców - przynajmniej tych uważających się za świadomych i dojrzałych - oraz komentatorów, którzy z natury swego zawodu, a może nawet społecznego powołania powinni propagandy wystrzegać się jak ognia. Nie wystrzegali się. Wręcz przeciwnie. I właśnie w ten sposób przyczynili się do mizerii polskiej polityki. Kto wie, gdyby temu rządowi postawiono wysokie wymagania, może i coś by dla nas wszystkich osiągnął. Nie postawiono.

Właśnie dlatego, ogólnie rozumianym naukom politycznym w Polsce wypada postawić malowniczą dwóję na szynach. Nie jedynkę. Dla naszego pokolenia ona nic nie oznacza. Właśnie dwója na szynach jest najlepszym podsumowaniem stanu obywatelskiej nieodpowiedzialności jakim jest popieranie tej ekipy wbrew oczywistym faktom. Prawdziwe lemingi mogłyby się od nas uczyć.