Dla nikogo chyba nie jest już tajemnicą, że do obecnego światowego kryzysu doprowadziły między innymi nieetyczne zachowania wielu osób, działających na rynkach finansowych. Grupa socjologów z Kalifornii zadała sobie pytanie, jak to możliwe, że tak wielu ludzi działało w złej wierze bez wstydu i wyrzutów sumienia. Wygląda na to, że przyczyna jest najprostsza z możliwych, zdecydowały dramatycznie obniżone własne standardy moralne i brak krytycznej reakcji ze strony bliskich współpracowników.

REKLAMA

Obserwacje Kalifornijczyków dotyczą bezpośrednio cieszących się obecnie w Stanach Zjednoczonych wyjątkowo złą sławą sektorów bankowego, inwestycyjnego, czy rynku kredytów hipotecznych. Mam jednak wrażenie, że warto im się przyjrzeć, bo obniżenie standardów etycznych w życiu publicznym nie wydaje się specjalnością tylko osób zawodowo zajmujących się pieniędzmi. Czyż w kolejce do posypania głowy popiołem nie powinni stanąć też politycy, urzędnicy czy dziennikarze, ludzie, których nieodpowiedzialne działania mogą poważnie wpłynąć na losy wielu innych, których interesy powinni w końcu reprezentować?

Badacze z Uniwersytetów w Riverside i Northridge opublikowali w bieżącym numerze czasopisma "American Sociological Review" pracę, w której formułują teorię na temat coraz większego udziału własnej opinii w kształtowaniu naszych postaw etycznych. Twierdzą, że o ile kiedyś nasze zachowania były do pewnego stopnia odbiciem ogólnych norm kulturowych i raczej odpowiadały temu, czego oczekuje od nas otoczenie, teraz stają się coraz częściej wyłącznie owocem naszych indywidualnych pomysłów. Niekoniecznie trafnych. Co więcej, tych pomysłów otoczenie nie chce lub nie potrafi weryfikować.

W eksperymencie uczestniczyło 350 studentów. W dwóch etapach badano między innymi ich zdolność do oceny, czy konkretne sytuacje podlegają ocenie moralnej, obserwowano ich reakcje, takie jak wstyd, czy poczucie winy. Proponowano im takie dylematy, jak odpisywanie na egzaminie lub dawanie innym odpisać, prowadzenie samochodu po spożyciu alkoholu lub tolerowanie, że ktoś inny prowadzi pod wpływem, oddawanie znalezionych przedmiotów lub oddawanie pieniędzy po zauważeniu, że kasjer się pomylił.

Trzy miesiące później uczestników testu proszono o ocenę moralną każdej z tamtych sytuacji, o to, jak powinny się czuć osoby, które wybrałyby różne warianty postępowania. Proszono także o umieszczenie samych siebie na skali w różnych kategoriach, np. uczciwy/nieuczciwy, miły/niemiły, skąpy/hojny, wiarygodny/niewiarygodny, samolubny/bezinteresowny, przyjacielski/nieprzyjazny itd. Okazuje się, że ich własna ocena zaskakująco dobrze oddawała to, czy w życiowych sytuacjach zachowywali się bardziej, czy mniej moralnie. Wygląda na to, że w codziennym życiu starają się po prostu dorównać własnym wyobrażeniom na swój temat. Jeśli te normy nie są wysokie, nie czują szczególnej potrzeby, by się starać. Dopiero zderzenie z opiniami innych, znacznie różniącymi się od swojej oceny prowadziło do odczuwania wstydu, czy nawet poczucia winy.

Co ciekawe, autorzy tej pracy twierdzą, że sprawa źródeł naszej moralności wymaga dalszych badań. Na szczęście jednak wymieniają wśród potencjalnych, kształtujących ją czynników rodzinę, szkołę i religię, więc chyba nie są jeszcze całkiem oderwani od rzeczywistości.

Co ważne, podkreślają, że w życiu publicznym chciwość i brak norm etycznych nawet niewielkiej, ale wpływowej grupy może katastrofalnie zaważyć na losach całego narodu. Dobrze więc chyba zadać sobie pytanie, czy z naszymi osobistymi i społecznymi mechanizmami kontrolnymi wszystko jest aby w porządku. Bo jeśli nie, to skutki takiego stanu rzeczy mogą nas jeszcze nieraz poważnie zaskoczyć.