Donald Tusk, przy okazji obchodów drugiej rocznicy sprawowania urzędu premiera zaproponował narodowi korektę konstytucji, na mocy której automatycznie zostanie prezydentem. Naród oniemiał z wrażenia i gorączkowo zastanawia się, jak samemu sobie wytłumaczyć, że jest to w jego (narodu) najlepszym interesie...

REKLAMA

Naród nie miałby pojęcia, jak wielka szansa przed nim stoi, gdyby nie trzeźwe pytanie Beaty Lubeckiej (dawniej RMF FM ;)) o to, czy nowe zasady wyborów prezydenckich miałyby obowiązywać już w przyszłym roku. Premier odpowiedział, że TAK.

Przekładając z chłopskiego na nasze oznacza to mniej więcej tyle, że premier całkiem poważnie zaproponował narodowi zamianę swego PRAWDOPODOBNEGO zwycięstwa w prezydenckich wyborach powszechnych, na PEWNE zwycięstwo w wyborze prezydenta przez urzędujące Zgromadzenie Narodowe. Ale heca...

Chyba, że... premier nadal chce być premierem, tyle, że silniejszym. Potrzebuje tylko na stanowisku prezydenta kogoś, kogo sam głosami posłów i senatorów PO wybierze. Też piękne...

I piłka znów trafiła na nasze pole karne...

(DOPISANE DZIŚ, 23.11)

Mówiąc wprost, premier nie chcąc i nie mogąc wytłumaczyć się z morza zaniechań, które stały się udziałem jego rządu zaproponował nam przyznanie sobie immunitetu jeszcze na czas do wyborów prezydenckich. Immunitetu polegającego na tym, że zamiast dyskutować o tym, czego nie zrobił (choć obiecał) będziemy rozdziarać szaty nad okropną konstytucją, która pod postacią prezydenta, uniemożliwia rządowi wypełnianie swych obowiązków. Prawda jest taka, że Donald Tusk w kampanii wyborczej doskonale zdawał sobie sprawę jaką mamy konstytucję i kto jest prezydentem. Ani jedno, ani drugie się nie zmieniło. Obietnice więc obowiązują i według nich powinien być rozliczany. Gdyby realizacja tych obietnic była jego podstawowym celem, nie prowokowałby ciągłej szarpaniny z prezydentem, tylko szukał sposobu, jak razem z Lechem Kaczyńskim dokonać gruntownej modernizacji kraju. Niemożliwe? Ejże, sam premier apelował przecież w sobotę, by nie mówić pochopnie, że coś jest niemożliwe, zanim się tego nie spróbuje...

Reforma ustrojowa jest w Polsce potrzebna. Potrzebna jest ordynacja większościowa i okręgi jednomandatowe, wiążące parlamentarzystów z wyborcami, a nie z salonem politycznym. Dopiero taki system wyborczy da nam, obywatelom szansę na rzeczywisty wpływ na to, co się dzieje na Wiejskiej. Politycy są nam winni wprowadzenie takiego systemu, a my jesteśmy sami sobie winni odpowiedzialność za to, co z takim systemem zrobimy. I niech przypadek jedynego bodaj w historii III RP "jednomandatowego i większościowego" pięciokrotnego senatora z Piły, będzie dla nas wszystkich ostrzeżeniem...

Zajmijmy się najpierw tym, z czasem przyjdzie pora także na dyskusje o prezydencie...