Nie wiem, kto w CBOS-ie podjął decyzję o wczorajszej publikacji najnowszych wyników sondażu poparcia partii politycznych, ale z pewnością jest skrajnym idiotą. Albo geniuszem. Tertium non datur. Jest idiotą, jeśli mu się wydawało, że w ten sposób przekona wyborców, że największym poparciem nie cieszy się ta partia, na którą według wyników niedzielnego sondażu sprzed lokali wyborczych, właśnie głosowali. Jest geniuszem, jeśli przewidział, że sondażowe wyniki z niedzielnego wieczora się nie potwierdzą i ostatecznie Państwowa Komisja Wyborcza ogłosi zwycięstwo "partii miłości".

REKLAMA

Dla tych, którzy nie widzieli tego na własne oczy spieszę przypomnieć tytuł informacji PAP: "CBOS: PO - 38 proc. poparcia, PiS z SP i PR - 27 proc." Geniusz więc, czy idiota? Trzeciej możliwości nie ma. Są jednak jeszcze inne sposoby, w jakie każdą z tych diagnoz można uzasadnić. Bo przecież jeśli ktoś chciał kompletnie skompromitować CBOS, jego metody badawcze i szacunek dla prawdy, nie mógł tego lepiej zrobić. Żadna szanująca się instytucja badawcza nie pozwoliłaby sobie przecież na ryzyko zestawienia swojej teorii (sondażu) z rzeczywistymi wynikami wyborów, które mogłyby tak drastycznie się od owej teorii różnić. No, chyba, że... te wyniki poszły z CBOS do PAP "z automatu". To wskazywałoby, że jednak stoi za tym idiota.

Każda teoria, każda prognoza w normalnym systemie wartości, dobra i zła, musi weryfikować się w zderzeniu z faktami. Dotyczy to każdej prawdziwej nauki. Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla teorii. Ląduje w koszu. Fakt, że CBOS opublikował te dane właśnie w takiej chwili pokazuje, jak bardzo w naszym życiu publicznym od logiki odeszliśmy. Tylko w naszym obecnym systemie ktoś może liczyć, że korzystny dla rządu sondaż zrobi swoje, a jeśli okaże się całkowicie nietrafiony, to albo da się to jakoś wyjaśnić, albo wszyscy o tym zapomną.

To właśnie temu systemowi myślenia, w jaki udało się wielu Polaków wpędzić, zawdzięczamy skandal z liczeniem głosów. Naród poszedł, zagłosował i... wygląda na to, ze sam powinien sobie policzyć głosy. Nie byłoby tego, gdyby władze państwowe i popierający je miłośnicy ciepłej wody w kranie, poważnie potraktowali formułowane od dawna zastrzeżenia opozycji. Gdyby podjęto dyskusję a potem działania na rzecz zmian, które mogłyby nasz system wyborczy poprawić. W interesie nas wszystkich.

Eksperyment wyborczy, jaki właśnie przeżywamy, weryfikuje też tezę o poczuciu odpowiedzialności członków Państwowej Komisji Wyborczej. Panowie (i pani) o twarzach spiżowo posępnych, całą swoją działalnością pokazali kompletny brak troski o sprawy państwa, brak wyobraźni, brak poczucia honoru i odpowiedzialności. Owszem powinni odejść już po pamiętnych "konsultacjach" w Moskwie, po braku reakcji na mazowieckie cuda z nieważnymi głosami, teraz jednak przekroczyli już wszelkie granice. Ich autorytet, jeśli jeszcze ktoś w niego wierzył, już nie istnieje. I proszę nie mówić mi o braku odpowiednich procedur, bo jeśli tak będzie dalej Naród sam przyjdzie i procedury znajdzie. Smutni panowie (i jedna pani) wykazali się taką pogardą wobec własnych obywateli, że nawet najbardziej zagorzali piewcy najlepszej z Rzeczpospolitych, muszą zauważyć, że coś jest dramatycznie nie tak.

Od traumy wyborów prezydenckich 2000 roku rozpoczął się wielki, narastający z krótką przerwą po 11.09 podział amerykańskiego społeczeństwa. My w Polsce wielki podział już mamy, przypieczętował go rok 2010. Jednak ryzyko, że skandal z liczeniem głosów w najnowszych wyborach jeszcze go pogłębi jest bardzo duże. I mam wrażenie, że nas na to nie stać. Wypada apelować do wszystkich ludzi dobrej woli po obu stronach owego podziału, by wymusili na obecnie rządzących działania, które wszelkie wątpliwości wyjaśnią. Tu chodzi o coś znacznie ważniejszego, niż ciepła woda.

Kolejny raz (po historii z resetem z Rosją) okazuje się, że diagnozy opozycji są słuszne, a władza, popierające ją media i zachwycona jej rządami część obywateli się mylą. Ile razy jeszcze można udawać, że nic się nie stało?