Na dzień przed amerykańskimi wyborami sondaże wskazują na przewagę Obamy w granicach od 2 do nawet 11 procent. Ci, którzy już mają zdecydowanego faworyta, raczej nie dadzą się już przekonać, jednak jeszcze kilka procent wyborców deklaruje się jako niezdecydowani. Czy mogą przechylić szalę?

Jeśli Obama rzeczywiście ma poparcie ponad 50 procent wyborców, to oczywiście nie. Ale jeśli ma poniżej połowy, różnica miedzy nim a McCainem wynosi kilka procent, a liczba niezdecydowanych oscyluje około 10 procent, jak pokazują niektóre sondaże, to wszystko jest jeszcze możliwe. Kandydaci niezależni Ralph Nader i Bob Barr nie powinni tym razem pomóc żadnej ze stron.

Psycholodzy z Uniwersytetu Virginia opublikowali właśnie wyniki badań, z których wynika, że często niezdecydowanie wyborców jest pozorne. Ich zdaniem, nam samym wydaje się czasem, że nie podjęliśmy decyzji, mimo, że nasze wewnętrzne przekonanie sugeruje nam inaczej. W internetowym teście, dotyczącym wyboru "Obama, czy McCain" wzięło udział 25 tysiecy ludzi. 15 procent z nich deklarowało, ze nie są zdecydowani, test wykazał jednak, że "wewnętrznie" popierają jednego z kandydatów. Wiekszość z nich otwarcie skłaniała się w stronę Obamy, wewnętrznie jednak trzymała z McCainem. Jeśli przy urnach ten efekt okaże się prawdziwy, przynajmniej w kluczowych stanach, wyborcza noc może być znacznie ciekawsza, niż nam się wydaje....

To nie była kampania taka sama, jak wszystkie. Wręcz przeciwnie. I to z wielu powodów, z których kolor skóry Baracka Obamy, czy płeć Hillary Clinton i Sary Palin są tylko jednymi z najważniejszych. Była to kampania długa, ostra i wyłoniła kandydatów innych, niż jeszcze rok temu można się było spodziewać (ówcześni faworyci, Hillary Clinton i Rudy Giuliani prędzej, czy później przepadli).

W tej kampanii nie uczestniczył wiceprezydent ustepującej administracji. Niepopularny prezydent trzymał się w cieniu. Po porażce Ala Gora w 2000 roku, wielu Demokratów żałowało, że od kampanii odsunięto osłabionego "aferą rozporkową" Billa Clintona. Czy tym razem brak Georga W. Busha w świetle reflektorów pomoże McCainowi, czy zaszkodzi? To pokażą wyniki wtorkowej batalii. McCain potrzebuje poparcia konserwatywnych wyborców z kilku kluczowych stanów. W 2000 roku, w prawdyborach opowiedzieli się za Bushem, bo senator z Arizony nie był dla nich wystarczająco przywiązany do chrześcijańskiej tradycji. Tym razem wsparcie Busha mogłoby akurat ich przekonać, by nie zostali w domu. Z drugiej strony, w oczach wielu umiarkowanych wyborców lepiej byłoby dla McCaina, gdyby w ogóle Busha juniora nie znał.

Po raz pierwszy o nominację na kandydatkę do prezydentury ubiegała się była Pierwsza Dama Ameryki. Prawybory były swoistym referendum na temat Hillary Clinton, chętni do głosowania na Demokratów w pierwszej kolejności musieli zdecydować, czy chcą powrotu żony popularnego w końcu Billa Clintona do Białego Domu. Wiekszość stwierdziła, że nie. John McCain próbował wykorzystać na swoją korzyść rozczarowanie części kobiet i zaproponował im Sarę Palin, ale ta decyzja pomogła mu tylko na chwilę. Jak podsumował to jeden z telewizyjnych komików, Szkot Craig Ferguson, "nie można po prostu zamienić Hillary Clinton na inną kobietę, Bill próbował

i wiemy, co z tego wyszło".

Nic nie wyszło z prób ograniczenia środków finansowych zaangażowanych w kampanię. Wręcz przeciwnie, Obama osiągnął bezprecedensową przewagę nad McCainem i kilkakrotnie przewyższał jego możliwości medialnego ataku na widza. Telewizyjne reklamy, zdecydowanie bardziej, niż telewizyjne debaty, stały się znakiem rozpoznawczym kampanii 2008. Co więcej, debaty w tym roku zdecydowanie uwiędły. Kandydaci zagrali bezpiecznie, bez ryzyka, ale i bez szans na zdecydowany triumf. McCain unikał też jak ognia poruszania niktórych kontrowersyjnych tematów, które wcześniej i bez powodzenia próbowała wykorzystać w prawyborach Hillary Clinton.

Cztery lata temu, Ameryka podobnie, jak teraz prowadziła dwie wojny, w tym niepopularną wojnę w Iraku. Mimo to wybrała Georga W. Busha na drugą kadencję. Teraz do kłopotów obecnej administracji dołączył się kryzys ekonomiczny na niespotykaną od kilkudziesięciu lat skalę. Jeśli to prawda, że "ekonomia... głupcze", to McCain marnuje tylko czas swój i wyborców. Może więc nie tylko ekonomia jest ważna... Eee, przecież to niemożliwe...

Po raz pierwszy po wojnie w Wietnamie, jeden z kandydatów do Białego Domu nie musi się do tej wojny odnosić. Bill Clinton, Bush junior, Al Gore, John Kerry - wszyscy musieli tłumaczyć się ze swoich decyzji z tamtego okresu. Barack Obama jest za młody i dlatego nie musi. Jeśli jutro wygra, temat wojny w Wietnamie prawdoopodobnie na zawsze zniknie już z prezydenckich kampanii. Ameryka ma już nowe wojny, które określają polityczną tożsamość jej przywódców.

Kolejna amerykańska kampania potwierdza dobrze znaną nam prawidłowość, że Polonia nie ma prawie żadnego wpływu na wybór prezydenta. Wydawało się, że zmiana kierownictwa Kongresu Polonii Amerykańskiej coś w tej sprawie zmieni, ale nie zmieniła. Przesłany do Kongresu niemal w ostatniej chwili list senatora McCaina w sprawie wiz, jest właściwie potwierdzeniem tej tezy. To oczywiste, że Polacy w Illinois, stanie Baracka Obamy, nic nie mogli utargować. Mniejszość polska w kluczowych stanach takich jak Ohio, czy Pennsylvannia, mogła mieć coś do powiedzenia, ale raczej nie będzie miała. Ciekawe, czy w razie zwycięstwa Obamy potwierdzą się spekulacje o tym, że szefem sztabu Białego Domu mógłby zostać kongresman z Illinois, Rahm Emanuel. Emanuel reprezentuje na Kapitolu okręg wyborczy, w którym 20 procent wyborców to Polacy. Czy to może uwrażliwić Biały Dom na głos Polonii, czy wręcz przeciwnie? Nie obiecuję sobie zbyt wiele.

Kampania Obamy dociera i do Polski, oto materiał, który otrzymałem od jednego z amerykańskich przyjaciół:

A tak na serio, nie skreślałbym jeszcze Johna McCaina... choć nie postawiłbym też na niego dużych pieniędzy :)