Swoim przemówieniem podczas konwencji wyborczej Demokratów w Charlotte prezydent Barack Obama nie zachwycił, nie porwał słuchaczy. To opinia dominująca w komentarzach po tym wystąpieniu, wszystko jedno, czy życzliwych, czy nie. Nadzieja i wola zmian z 2008 roku gdzieś uleciały. Pozostała świadomość, że przed Ameryką trudna i wyboista droga. Tę świadomość Barack Obama najwyraźniej już ma.

Przemówienia Billa Clintona czy samej Michelle Obama zostały lepiej przyjęte. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że one przedstawiały prezydenta tak, jakby dopiero ubiegał się o władzę, a on przecież od czterech lat już rządzi. I wydaje się nieco tym rządzeniem zmęczony. Czy odbiór przemówienia w jakiś istotny sposób zmienia szanse Obamy w wyścigu wyborczym? Oczywiście nie. Te wystąpienia i wiele następujących po nich komentarzy to raczej oręż mobilizacji już zmobilizowanych. Jednak widoczny u prezydenta spadek entuzjazmu może się na ostatecznych wynikach wyborów odbić. Może zaważyć na decyzjach wyborców wciąż niezdecydowanych.

Mnie osobiście Obama nie porywa już od roku 2004, kiedy widziałem jego pierwsze "poważne" przemówienie na konwencji Partii Demokratycznej w Bostonie. Przemówienie, które miało pomóc w dostaniu się do Białego Domu komuś jeszcze bardziej "nieprzekonującemu", Johnowi Kerry'emu (który zresztą w razie reelekcji Obamy ma poważne szanse na posadę po Hillary Clinton). Już wtedy młody kandydat na senatora sprawiał wrażenie człowieka, który potrafi gładko mówić, tyle, że... o niczym.

Obama nie przekonywał mnie tym bardziej w 2008 roku. Nie uważałem go za nadzieję, wręcz przeciwnie. Jego kadencja i to. co w tym czasie zdołał uczynić w sprawach ważnych dla Polski i naszej części Europy pokazało, że podobnie, jak inni sceptycy, miałem rację. Nie muszę się więc z tego tłumaczyć. Nie muszą się tłumaczyć - i oczywiście nigdy nie będą - także ci, którzy oczekiwali jego prezydentury z entuzjazmem, chwalą go nadal i gotowi są trzymać kciuki za jego reelekcję. Ale niech przynajmniej nie udają, że w ich opinii, jego ponowna prezydentura będzie dobra dla Polski. Oni liczą, że będzie dobra dla liberalnego modelu życia, na którego promocję liczą i za Oceanem i u nas. To rzeczywiście coś, co Obama może i zapewne będzie chciał uczynić. Jeśli zostanie ponownie wybrany.

Minionej nocy Barack Obama trzeźwo nie przesadzał z podkreślaniem swoich zasług. Wyraźnie tonował też nadzieje na przyszłość. Nie przekonywał, że będzie się starał rządzić ponadpartyjnie, bo w to z pewnością nikt nie mógłby już uwierzyć. Nie sądzę też, by jego zwolennikom tak naprawdę na tym akurat zależało. Prezydent wzywał przede wszystkim, by dać mu jeszcze czas na realizację podjętych zobowiązań. I ostrzegał przed powrotem do władzy swoich poprzedników. Skąd my to znamy?