Ocieplenie klimatu to, ocieplenie klimatu tamto... Przy okazji szczytu klimatycznego w Kopenhadze, co chwilę słyszymy o możliwych katastrofalnych skutkach globalnego ocieplenia. Gazy cieplarniane doprowadzą więc do masowych migracji ludności, wojen w Afryce, wyginięcia białych niedźwiedzi, zatopienia Tuvalu i tego, że mała dziewczynka z filmu przygotowanego przez ONZ będzie musiała chronić się przed falami na drzewie...

Jakby tego było mało, naukowcy z Instytutu Psychiatrii King's College w Londynie dodali do tej czarnej listy kolejną pozycję. Ich zdaniem zmiany klimatyczne katastrofalnie wpłyną też na nasze zdrowie psychiczne, bo powodzie, bo susze, bo migracje, bo wojny, bo dziewczynka na drzewie... Na samym końcu listy możliwych czynników wpływających na naszą psychikę dodają szczerze, że na pogorszenie się naszego samopoczucia wpływa też sama... świadomość, że nasza działalność przyczynia się do zmian klimatu. Jeśli tak, to przez czas tej konferencji poczujemy się jeszcze gorzej.

Nie chodzi o to, że nie wierzę w teorię ocieplenia klimatu (choć owszem nadal uważam ją tylko za teorię), nie należę ani do eko-sceptyków, ani do eko-entuzjastów. Chodzi o to, że nie ufam szczerym i czystym intencjom ekologicznego lobby, które w oparciu o teorię globalnego ocieplenia chce przewrócić nasze życie do góry nogami. Nie wiem, czy naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Anglii fałszowali dane pomiarowe, ich wykradzione e-maile nie są dla mnie jednoznacznym dowodem. Znacznie bardziej niepokoi mnie widoczna w tych e-mailach chęć dyskredytowania opinii innych i podważania pozycji czasopisma naukowego, które ośmiela się artykuły tych "innych" publikować. Nauka musi być wolna, tylko wtedy ma szanse oprzeć sie naciskom rozmaitych lobbystów i odsłonić nam coś na kształt prawdy.

Lobbyści są po obu stronach klimatycznej barykady. Są ci, którzy chcą utrzymania zysków z dotychczasowej ekonomii opartej na weglu, ropie i gazie ziemnym. Są też ci, którzy dostrzegli szansę w tym, by obłowić się na powstaniu nowych, "ekologicznych" technologii. I jedni i drudzy mają na względzie głównie własny interes, nie będą jednak ustawać w staraniach o to, by nas przekonać, że ich interes jest naszym interesem...

Pozyskiwanie energii ze źródeł odnawialnych to szczytna idea. Problem w tym, że wciąż trudna do realizacji. Wsród eko-entuzjastów panuje na przykład dziwna pewność, że sposobem na wszelkie kłopoty są fermy wiatrowe. Ale czy na pewno? Nie chodzi mi nawet o to, że energia wiatrowa jest droga a do produkcji wiatraków także trzeba niemało energii zużyć. Chodzi raczej o świadomość, że w przyrodzie nie istnieje perpetuum mobile, z czego rzecznicy źródeł odnawialnych wyraźnie nie zdają sobie sprawy. Tak, jak wiatr oddziałuje na łopaty turbin, tak i one oddziałują na przepływ powietrza. Są wyniki badań naukowych, które pokazują, że praca wiatraków, zwłaszcza w nocy, może podnieść temperaturę przy gruncie nawet 2 stopnie Celsjusza. Są modele przekonujące, że postawienie w Stanach Zjednoczonych ferm wiatrowych o powierzchni, która byłaby konieczna do osiągniecia postulowanego udziału energii wiatrowej w bilansie energetycznym, doprowadziłoby do spowolnienia prądów powietrza i trudnych do przewidzenia zmian klimatycznych. A energia słoneczna? Najbardziej obiecująca, choć też nie wolna od wad. Ogniwa fotoelektryczne są wciąż nie dość wydajne. Ich użycie sprawia, że większa część energii słonecznej, niż normalnie zostaje na Ziemi w postaci ciepła. Warto nad nimi pracować, ale przekonanie, że w takiej postaci, w jakiej są, pozwolą nam się od węgla uniezależnić, to mrzonka. Elektrownie wodne? Proszę bardzo, budujmy. Do jakiego absurdu może to jednak doprowadzić pokazał nam ostatnio przykład Dunajca, na którym z pomoca unijnych pieniedzy miałoby powstać ponad 30 małych elektrowni wodnych. Dobrze, że ktoś zwrócił na to uwagę i powstrzymał to szaleństwo. Warto przy okazji przypomnieć, z jakimi oporami ekolodzy przyjmowali wszelkie wcześniejsze próby budowy zapór wodnych. Wreszcie biopaliwa, kolejny mit, który krąży wsród ekologów. Ich produkcja jest mało efektywna, zabiera ziemię potrzebną do produkcji żywności, a miejscami prowadzi nawet do wycinania lasów. Takich argumentów jest więcej. Można z nimi polemizować, eko-entuzjaści jednak wolą je przemilczać. To budzi obawy, że budowa "odnawialnej" infrastruktury energetycznej na siłę, za wszelką cenę, już, teraz, natychmiast, może oznaczać wyrzucanie pieniędzy w błoto.

Jeśli chcemy emitować mniej gazów cieplarnianych, być może musimy się zdecydować na energetykę jądrową. To jest realna, choć kosztowna alternatywa elektrowni węglowych. Pokażcie mi proszę ekologów, którzy przyjmą to do wiadomości i opowiedzą się za energią z atomu. Nie ma takich, bo najłatwiej mówić coś o wietrze, liściach i deszczówce. I absolutnie nie odpowiadać za to, co się mówi.

Dyskusja o ochronie środowiska jest konieczna, bogate państwa Zachodu, do których i my coraz bardziej się zaliczamy do perfekcji opanowały sztukę marnotrawienia. Podobno w Stanach Zjednoczonych na śmietnik trafia jedna trzecia żywności. Czy my w Europie jesteśmy lepsi? A czy musimy jak opętani butelkować i wozić po całym święcie w tę i z powrotem wodę mineralną, zamiast kupowac tylko tę z najbliższych źródeł, albo wręcz pić kranówkę? Takich pytań powinniśmy sobie postawić wiecej. Pod hasłami oszczędzania energii namawia się nas do wymiany działających jeszcze całkiem nieźle samochodów, telewizorów, lodówek i "wszystkiego-co-tylko-jeszcze-przyjdzie-nam-do-głowy" na nowsze, oszczędniejsze. A ile ta ciągła wymiana nowego na nowsze pochłania energii? Ile "produkuje" odpadów? Z drugiej strony, czy współczesny świat może sobie pozwolić na ograniczenie konsumpcji? Co z miejscami pracy i emeryturami? Co z zaspokojeniem potrzeb miliardów ludzi, którzy nie mają nie tylko plazmy i auta z klimatyzacją, ale nawet wody, jedzenia i butów.

Przekonanie niektórych środowisk o tym, że można i warto "ruszyć z posad bryłę świata" nie umarło z upadkiem komunizmu. Stąd pomysł by zebrać od wszystkich sporo pieniędzy, położyć łapę na tym funduszu i finansować projekty, które nam przyjdą do głowy. Wiemy już, że to nie działa. Stąd także coraz to nowe pomysły, jak regulować życie ludzkości. Nakazać to, zakazać tamtego. Zacznijmy od ograniczenia spożycia mięsa, mleka i jajek. Bo przecież zwierzęta hodowlane emitują gazy cieplerniane. Potem ograniczmy się do posiadania jednego dziecka. Bo człowiek to najgorsze pod względem efektu cieplarnianego stworzenie na świecie. Będzie nas mniej, to bedzie nam lepiej. Możemy też ograniczyć prawo do podróżowania. Choćby nie więcej, niż 30 kilometrów dziennie samochodem i nie więcej, niż jeden lot samolotem rocznie. Jakie to pole do popisu dla urzedników, którzy to wszystko będą sprawdzać i kontrolować. Środowisko naturalne będzie mogło jednak odetchnąć z ulgą, byle nie za głęboko, bo oddychanie ma swoje szkodliwe klimatyczne skutki.

PS:

Acha, miało być o papierze toaletowym. To, że powinniśmy używać tego, produkowanego z makulatury, nawet mnie przekonuje. Okazuje się jednak, że dla dobra natury powinniśmy przestać używać go w ogóle. Co w zamian? Wielokrotnego użytku szmatki "Wallypop", idealne do prania w pralce. Luuuuudzie! Po to tyle lat walczyliśmy o prawo do rolki papieru toaletowego, żeby teraz.... Nie, na to zgody nie ma i być nie może...