To co zdarzyło się w paryskiej redakcji magazynu "Charlie Hebdo", przejdzie do historii mediów i debat poświęconych wolności słowa. Mam jednak wrażenie, że pełne oburzenia głosy o barbarzyństwie tego ataku i zamachu na wolność mediów, jakkolwiek słuszne i uzasadnione, to już dziś za mało. Europa, a głównie jej elity, które przecież w dużym stopniu odpowiadają za naszą wspólną przyszłość, muszą zdobyć się na coś więcej. Na początek na odrobinę refleksji nad sobą.

W dniu, w którym zamaskowani napastnicy mordują z zimną krwią dziennikarzy niezręcznie mówić o granicach wolności słowa, niezręcznie też wskazywać na cokolwiek, co mogłoby dać cień zrozumienia motywów zabójców. Nic ich bowiem nie usprawiedliwia. Ale bez rozsądnej debaty na temat przyszłości kontaktów i nieuniknionej konkurencji ze światem islamskim, my Europejczycy ryzykujemy już w tej chwili zbyt wiele.

Liberalne elity Europy prowadzą w tej chwili mocno schizofreniczną kampanię równoczesnego sprzeciwiania się temu, co nazywają islamofobią i promowania wolności słowa, oznaczającej w ich rozumieniu wolność do obrażania także uczuć religijnych. Jestem przekonany, że nie tędy droga. Równocześnie bowiem potępia się mniej lub bardziej celną krytykę rzeczywiście niepokojących przypadków nadużyć ze strony islamskiej mniejszości w Europie, z drugiej nie dostrzega się, że z tekstów, czy karykatur jawnie obrażających uczucia religijne muzułmanów, można by naprawdę zrezygnować.

Trzeba sobie powiedzieć wprost, że podobnie jak Chinom, tak i krajom islamskim Europa i Ameryka nie dadzą rady "sprzedać" swojego modelu demokracji. Ani z pomocą karabinów, ani karykatur. Są tam oczywiście różne systemy polityczne, przypadki Iranu, Arabii Saudyjskiej, czy Turcji są w istotny sposób odmienne, ale dzielące nas różnice kulturowe prawdopodobnie na zawsze pozostaną nie do przekroczenia. Żyliśmy w takiej sytuacji przez setki lat i raczej będziemy musieli żyć nadal. Może nie aż przeciw sobie, ale w dużej mierze obok siebie. Złudzenie multikulti, że oto my sami zrezygnujemy z chrześcijańskich korzeni naszej kultury, a w odpowiedzi, przybywający do Europy muzułmanie, grzecznie rozpłyną się w naszej bezideowości i pozostaną wyznawcami islamu bezobjawowego, to już nie naiwność, ale głupota. Bądźmy ciekawi siebie nawzajem, okazujmy sobie nawzajem szacunek, ale przede wszystkim szanujmy i chrońmy własną kulturę i własne korzenie. Bo bez nich stajemy się słabsi, a z czasem staniemy się zupełnie bezbronni.

W odpowiedzi na mniej lub bardziej wyszukane drwiny z religii chrześcijańskiej, próby wypchnięcia jej z przestrzeni publicznej często - i słusznie - pojawiały się sugestie: spróbujcie w ten sposób zadrwić z islamu. Myślę, że po paryskim ataku już takich sugestii nie będzie. Także dlatego, że nie będą potrzebne. Dla nas wszystkich, tych którzy uznają, że są sprawy, z których się nie drwi, i tych, którzy wciąż uznają prowokację w sprawach religii jako wartościowe narzędzie debaty publicznej, czasy się zmieniły. Wypada zdać sobie z tego sprawę.

Wszyscy solidaryzujemy się z ofiarami barbarzyńskiego ataku, współczujemy ich rodzinom, liczymy na sukces pościgu za sprawcami zbrodni i ich sprawiedliwe osądzenie, ale myśląc o przyszłości musimy przyznać, że świat nie jest taki, jakim niektórzy chcieliby go widzieć. Poprawność polityczna przed niczym świata naszych wartości demokratycznych nie obroni. Obroni nas świadomość drugiej strony, że owych wartości jesteśmy skłonni bronić za wszelką cenę. Odcinanie się od chrześcijańskich korzeni, demolowanie wspólnotowych idei w imię wolności jednostki, tę zdolność i chęć obrony osłabia. Nie stać nas na to.